wtorek, 31 grudnia 2013

V

2:24 w nocy... Słyszę dobiegający z pokoju obok płacz dziecka. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że to przecież moje dziecko i muszę wstać. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam do dziecięcego pokoiku.
- No już maluszku, nie płacz, mama jest przy tobie - biorę mojego kwilącego synka na ręce i tulę go do siebie - pewnie wolałbyś spać z mamą, prawda? - szepczę w jego cienkie włoski i wychodzę razem z nim z pokoju.
Kładę go delikatnie na  jednej z płaskich poduszek na samym środku wielkiego łóżka i najdelikatniej jak mogę kładę się obok niego. Leżę na boku i głaszczę go palcem po czółku. Mimo tego, że jest obok mnie, dalej cicho płacze, więc przygarniam go do siebie i daję mu jeść. Przez chwilę jest cisza, ale to nie pomogło na dłuższą metę. Wstaję i zmieniam Jayowi pieluszkę. Dalej nic. Zrezygnowana kładę się znowu w łóżku z Jaydenem i przytulam go do siebie. Zaczynam śpiewać mu cichutko jedną z moich ulubionych piosenek Justina, "Nothing like us". Po chwili mały patrzy się na mnie spokojnymi oczkami i powoli zaczyna zasypiać. Całuję go w czubek główki i przytulam do niej policzek. Zasypiam ze świadomością, że nie mogę się rozpychać i muszę uważać.
Budzimy się z Jayem po 6 na karmienie. Przechadzam się po domu ze śpiącym synkiem na rękach, delikatnie go kołysząc. W moich ramionach nie waży nic. Piórko. Okruszek. Wychodzę na taras i spoglądam na panoramę miasta, które pokochałam, mimo złych wspomnień. To takie niesamowite, że w przeciągu półtora roku tak wiele się wydarzyło. Patrząc na mojego małego synka nie mogę uwierzyć, że to moje i Justina dziecko. Zbliżyliśmy się do siebie, jak nawet nigdy nie przypuszczałam, że będzie to możliwe. Będąc w LA po raz pierwszy, nie sądziłam, że taki chłopak jak Justin może mnie pokochać na tyle, żeby spędzić ze mną całe życie. Teraz wracając tutaj znowu mam w sercu coś innego.
Podziwiam Justina za wszystko co dla nas robi. Ryzykuje własną karierę, marzenia i przyszłość, żeby dać nam rodzinę i być z nami. To więcej niż mogę wymagać. Postawił nas na pierwszym miejscu, a to znaczy dla mnie wszystko. Teraz mam pewność, że możemy dać Jay'owi to czego nie miało żadne z nas - pełną, szczęśliwą rodzinę. Żadne z nas go nie zostawi, bo wiemy jak trudno jest dorastać bez obojga rodziców.
Jayden leży w swoim bujaczku w salonie, a ja wreszcie trochę odpoczywam. Dochodzi dopiero 8, więc Pattie będzie dopiero za godzinę. Ja będę jechać do Justina, a ona zajmie się Jayem, bo nie chcę go ciągać po szpitalach. Dzięki niej będę mogła spędzić cały dzień z Justinem. Niesamowicie bardzo się za nim stęskniłam.
Póki mały śpi ja mogę wziąć prysznic i w miarę się ogarnąć. Trudno jest być samej w domu z dzieckiem, ale nie jest to niemożliwe. Patrzę na siebie w wielkim lustrze w łazience i nie wierzę, jak szybko moje ciało wróciło do poprzednich rozmiarów. Wyglądam nawet lepiej. Już nie wystają mi żebra, moje piersi są pełniejsze, a biodra mają jakikolwiek kształt. Uśmiecham się do siebie i wchodzę pod gorący strumień wody. To jest to czego mi było trzeba.
W domu jestem pierwszy raz od 3 tygodni. Cały czas spędzałam w szpitalu, ledwo co kontaktując się ze światem. Mało mnie obchodziło co się dzieje poza murami szpitala, bo mój cały świat był w nim. Mimo, że urodziłam Jaya i kocham go bardziej niż cokolwiek innego, moja miłość do Justina się nie zmieniła. Dalej jest całym moim światem, dalej mnie uszczęśliwia i dalej zrobiłabym dla niego wszystko. Nasza miłość dojrzała. Już nie zachowujemy się jak dzieci, tylko jak dorośli, którzy mają swoje obowiązki, ale radzą sobie z życiem najlepiej jak mogą.
- Kochanie, mama niedługo wróci. Musi jechać do tatusia, bo tata tęskni za nami - całuję go w czółko i kładę do łóżeczka. Wychodzę tyłem z pokoiku już za nim tęskniąc - wszystko jest w kuchni na blacie. Chyba nie muszę ci mówić wszystkiego, prawda? - uśmiecham się do Pattie
- Leć już, damy sobie radę - przytula mnie, a ja zabieram kluczyki i wychodzę z domu. Rzucam je Dennisowi i mruczę sama do siebie - muszę wreszcie zrobić prawo jazdy...
Wbiegam rozradowana do szpitala, tupiąc nogą wjeżdżam windą na drugie piętro i wręcz wbiegam do pokoju. Justin stoi w oknie i macha do Beliebers, które o mało co mnie nie zgniotły kiedy wchodziłam do szpitala. Kiedy zamykam drzwi, Jus odwraca się i promienieje tak samo jak ja. Staram się w miarę delikatnie go przytulić, ale wpadam na niego z całej tej euforii. Jęczy cicho i śmieje mi się do ucha.
- Czasami zachowujesz się jak mała dziewczynka - odgarnia mi włosy z czoła
- Wiem - całuję go w brodę i wtulam się w niego - stęskniłam się za Tobą. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj chociażby na chwilę.
- Nie zostawię. Przecież wiesz. Jak Jay?
- W porządku, ale często się budzi w nocy. Mało spałam...
Justin kładzie się na łóżku, a ja wciskam się obok niego.
- Czemu nic nie mówisz? - pytam po chwili ciszy
- Myślę.
- O czym? - podnoszę wzrok i napotykam jego zmartwioną twarz
- O Tobie - marszczę brwi, a on rozciera zmarszczki na moim czole - jesteś jedną z najodważniejszych kobiet w moim życiu. Nie wiem czym zasłużyłem sobie na ciebie, ale musiało to być coś wielkiego.
- Nie mów tak... Nie zrobiłam nic wielkiego.
- Zrobiłaś. Jesteś jeszcze młoda, dopiero co zaczęliśmy żyć jak dorośli, a ty otrząsnęłaś się bo tym... wiesz o czym mówię. Urodziłaś naszego synka, za co do końca życia nie będę mógł ci się odwdzięczyć. Wiem, że to nie łatwe, kiedy ma się na głowie miliard problemów, ale moje problemy przy twoich były niczym. Jesteś silna, odważna i niesamowicie seksowna. Wiesz, że jesteś moją boginią, prawda?
- Nie otrząsnęłabym się po tym wszystkim, gdyby nie wsparcie i miłość, którą mi dałeś. Spełniłeś wszystkie moje marzenia, zaczynając od spotkania cię, kończąc na byciu z tobą, a nie wspominając już o wspólnym życiu. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo się bałam, ale teraz już wiem, że to co zrobiłam nie było potrzebne. Kiedyś pomagało, ale teraz nie zrobiłabym tego za żadne skarby.
- Czego? - pyta a ja odsłaniam rękawy mojej bluzki i wyginam nadgarstki w łuk
- Cięłam się - na mojej opalonej skórze widać białe szramy, które szpecą gładką fakturę - większość zniknęła, bo nie były głębokie, ale te najgorsze zostały - Justin patrzy na mnie z konsternacją
- Dlaczego się cięłaś?
- Bo bolało mnie serce.
- Dlatego zadałaś sobie więcej bólu? - podnosi się na łokciach
- Nie. Zrobiłam to po to, żeby zagłuszyć tamten ból. On jest gorszy niż cokolwiek. Świadomość, że wszystko co jest dla ciebie ważne, jest nieosiągalne była tak bolesna, że wolałam ból fizyczny. To była dla mnie ucieczka i chociaż wiem, że to nie jest normalne, ani nie pomaga na dłuższą metę, to wtedy to była ostatnia deska ratunku. Dopiero będąc z tobą uświadomiłam sobie, że nie patrzyłam w przyszłość i nie wierzyłam w siebie, ale kto by wierzył w marzenie o byciu blisko ciebie? Praktycznie nikt.
- Czyli skrzywdziłaś siebie, bo mnie kochałaś, a ja cię nie znałem, tak?
- Nie. Bo wiedziałam, że jesteś sławny i że wokół ciebie jest o wiele więcej ładnych, mądrych i utalentowanych dziewczyn. Nie wyróżniałam się.
- A jednak jestem z tobą, a nie z żadną z nich.
- Tak, wiem. Dalej tego nie rozumiem, ale jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- Kochanie, kiedy wreszcie zobaczysz, że jesteś najbardziej niesamowitą dziewczyną na świecie? Jesteś dla mnie najlepsza i nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek ktoś mógł cię zastąpić. Co mam jeszcze zrobić, żebyś zrozumiała? Nie było nam łatwo od początku. Mieliśmy problemy, trudne chwile, a i tak dalej jesteśmy razem. Jesteśmy dzięki temu silniejsi. Kocham cię. Kocham ciebie i naszego synka. Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Największym szczęściarzem, jaki chodzi po tej ziemi. Nie wiem w jaki sposób mam ci to pokazać, nie wiem jak ci to uświadomić, ale jesteś dla mnie wszystkim i to się nie zmieni. Kocham cię, rozumiesz?!
Patrzę na niego ze łzami w oczach i próbuję je powstrzymać ostatkami sił. Nie udaje mi się, bo widzę je też w jego oczach.
- Kocham - szepcze do mnie i tuli mnie do siebie - proszę, uwierz w to w końcu, skarbie. Tak bardzo cię kocham.
- Za każdym razem, kiedy patrzysz mi w oczy, wiesz co czuję. Spójrz w nie teraz, bo nie potrafię słowami określić tego, co czuję do ciebie odkąd cię spotkałam. Wiem tylko, że czuję się bezpiecznie. Czuję, że jestem tam gdzie powinnam.
 - Ja jak na razie nie... Nie lubię tego łóżka... Nie ma w nim ciebie i męczą mnie koszmary. Chcę już do domu...
- Już niedługo. W domu czeka na ciebie Jayden. Jak wrócisz, wszystko będzie tak, jak powinno być. Kiedy wracasz do nagrywania?
- Na razie mam przerwę. Mam pomysły, ale brakuje mi sił. Muszę odpocząć. Na razie wiem tyle, że wydam płytę za miesiąc, dwa, a później pewnie posypią się wywiady i nowa trasa.
- Czyli znowu rozłąka... Nie wiem czy mi się o podoba, ale wiem, że cię od tego nie odciągnę.
- Mam pomysł. Może zanim wydam płytę, pojedziemy w jakieś egzotyczne miejsce, co? Może Bali? Chętnie bym tam wrócił. Możemy tam kupić jakiś mały domek. Tam nikt na mnie nie zwraca uwagi i mam spokój. To chyba najlepsze wyjście dla ciebie i małego. Dla mnie w sumie też. Nie możemy cały czas się ukrywać u nas w domu. Tam będziemy mieli całą wyspę dla siebie. Plaża, palmy, świeże owoce, drinki z palemką... Co ty na to?
- Hmm... W sumie brzmi fajnie. Ale jeden warunek. Chociaż na tydzień bierzemy tam twoich rodziców, dziadków i ekipę. Stęskniłam się za nimi. Czas w końcu spędzić trochę czasu razem. Po trasie są dla mnie jak rodzina i trudno mi bez nich. A domyślam się, że twoi dziadkowie chętnie odpoczną w cieple.
- Dobra. Więc jak tylko będę mógł latać, rezerwuję odrzutowiec i lecimy. Podasz mi macbooka?
Wstaję ociężale i podaję mu laptopa. Po drodze do łóżka zgarniam wodę i miskę owoców z szafki. Siadam po turecku obok Justina i zerkam co robi. Mogłam się spodziewać... Szuka domku na Bali...
- Naprawdę musisz od razu szukać? Strasznie pochopnie wszystko robisz, wiesz?
- Ale...
- Wiem, że chciałbyś już go mieć, ale może przemyślimy to, przedyskutujemy, pooglądamy kilka i dopiero wybierzemy, hmm? Nie śpieszy nam się. Poza tym, po co kupować? Nie można wynająć? Nie masz tyle czasu, żeby jeździć tam co tydzień albo co miesiąc. Nie widzę w tym sensu.
- Zawsze wszystko musisz planować? - przewraca oczami
- Tak, bo wtedy jestem zadowolona z efektu. A tak? Coś może pójść nie tak, coś może być źle, coś może być nie tak z tym domem i potem będą same problemy...
- Może i masz rację? W sumie nam się nie pali. Zawsze możemy znaleźć coś na miejscu, a przez kilka dni zamieszkać w hotelu.
Justin leżał w szpitalu jeszcze 2 tygodnie, dopóki nie zrobili mu wszystkich bandaży. Wreszcie po tym niebotycznie długim pobycie w sterylnej sali, wracamy do domu. Justin uparł się, że to on zmieni pieluchę Jayowi, więc z rozbawieniem przyglądam się jego nieudolnym próbom.
- Chyba dawno tego nie robiłeś, prawda? - próbuję zdusić śmiech - daj, zrobię to szybciej.
- Nie! Ja... No dobra - dobrze wie, że protesty na nic mu się nie zdadzą więc po prostu odpuszcza i ubiera się w świeżą koszulkę.
- Czy możemy już jechać? - pytam się biorąc Jaya na ręce i przytulając się do niego - nasz synek chyba ma już dosyć tego okropnego miejsca, prawda kochanie? - szczebioczę do niego, a Jus patrzy na nas z szerokim uśmiechem i przytula nas oboje.
- Wracajmy do domu. Już się stęskniłem za naszym wygodnym łóżkiem... i za moją - całuje mnie w szyję - ukochaną - kolejny pocałunek - dziewczyną...
- Jayden patrzy, uspokój się - chichoczę i całuję go w czubek nosa.
W ciągu dwóch godzin jesteśmy już w domu, a Jay śpi u siebie nakarmiony do syta. Dzięki temu mamy dla siebie dobre 3-4 godziny, co bardzo mnie cieszy.
Stawiam elektroniczną nianię na stoliku w salonie i siadam przytulona do Justina na kanapie.
- Wreszcie sami... Możemy wreszcie odpocząć trochę tak jak chcemy - mruczę cicho wciągając boski zapach mojego Justina - tęskniłam za tym, wiesz? - podnoszę wzrok na jego piękną twarz i uśmiecham się szeroko.
Justin tylko całuje mnie w czoło i opiera brodę na mojej głowie.
- Kiedy tak tam leżałem, dopiero uświadomiłem sobie, jak dużą i odpowiedzialną rolę mamy teraz do spełnienia.
- Co masz na myśli?
- Spieszyłem się do was, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie i przez to mogłem zginąć, a wy zostalibyście sami, bez żadnego wsparcia czy opieki. Zdałem sobie sprawę, że tu nie chodzi tylko o to, żebyśmy chronili Jaydena w każdy możliwy sposób. Musimy chronić też siebie nawzajem, bo to dzięki nam on jest bezpieczny. Wreszcie zrozumiałem, że muszę dorosnąć choćby nie wiem co. Przecież zachowałem się jak niedojrzałe dziecko. Przez to ty rodziłaś sama, bez mojego wparcia, miałaś jeszcze więcej na głowie i sama musiałaś wszystko ogarnąć. Jak mogłem być tak głupi?!
- Justin, uspokój się. Masz rację, musimy być dorośli i stanąć na wysokości zadania, ale błędy popełnia każdy i nie możemy za każdym razem się nad nimi załamywać. Trzeba iść dalej i uważać, żeby więcej nam się noga nie podwinęła.
- Ale dlaczego to akurat ja popełniam te błędy? To ja jeszcze nie dojrzałem. Jestem jeszcze dzieciakiem i nie potrafię się opanować. To frustrujące.
- Nie tylko ty popełniasz te błędy. Popełniamy je razem. Jesteśmy parą, a co ważniejsze rodzicami. Przez to jesteśmy jednością i wszystkie błędy są naszymi wspólnymi. Pogódź się z tym, że jesteś tylko człowiekiem i nie zawsze wszystko będzie po twojej myśli.
- Wiem... Bardzo dobrze to wiem...
- Proszę, nie zamartwiaj się już. Miałam zupełnie inne plany... - uśmiecham się znacząco a Justinowi dwa razy nie trzeba powtarzać...

niedziela, 1 grudnia 2013

IV

Po prawie dwóch tygodniach lekarze zaczęli się martwić. Nie mówili mi nic, ale widziałam po ich minach i po zakłopotanych spojrzeniach, że nie jest dobrze.
Tej nocy leżę z otwartymi oczami i wpatruję się w Justina, który w tej samej pozycji leży i nawet nie ruszył się o centymetr. Kiedy tak o tym myślę łzy wzbierają mi się w oczach, więc podnoszę się i przenoszę na róg jego łóżka. Przytulam się do jego klatki piersiowej, która miarowo wznosi się i opada. To jedyny znak, że Justin żyje. Jest blady, ma chłodną skórę i ledwo wyczuwalny puls. Opieram się na brodzie i głaszczę go delikatnie po policzku. Kuje mnie w serce kiedy zdaję sobie sprawę, że nie wtuli twarzy w moją dłoń, nie przytuli mnie, nie pocałuje i nie pocałuje mnie w brzuch, żeby dać maleństwu znać, że wszystko tutaj w porządku, że czekamy na nie i że już nie możemy się doczekać.
- Proszę cię, Justin - szepczę, bo gdzieś tam się tli nadzieja, że może on mnie słyszy - proszę, obudź się. Tęsknimy za tobą. Znowu chcę cię widzieć uśmiechniętego. Chcę widzieć twoje roześmiane oczy i chcę, żebyś mnie przytulił do siebie, żebym poczuła się bezpiecznie. Boję się o ciebie. Boję się o nas, o nasze maleństwo. Wróć do nas, proszę. Tak bardzo mi cię brakuje - przejeżdżam palcem po delikatnym zaroście, który pojawił się w ciągu tych dwóch tygodni.
Nagle ręka Justina minimalnie drga. Podnoszę się szybko i wpatruję się w niego, jednak nie widzę, żeby cokolwiek jeszcze miał zrobić. Zauważam, że mówienie do niego działa, więc kontynuuję:
- Twoja mama jest tutaj codziennie, tak samo Scooter i Fredo. Wszyscy się o ciebie martwią. Twój tata dzwoni non stop i pyta się, czy wszystko w porządku. Twoi dziadkowie przyjadą tutaj jak tylko się obudzisz, bo dziadka bolą nogi i nie chcą teraz tyle latać. Z naszym maleństwem też wszystko w porządku. Rośnie jeszcze, ale właściwie za dwa tygodnie powinno już być z nami. Pod szpitalem jest mnóstwo Beliebers, a każda wysyła na twojego twittera masę wiadomości. One też tęsknią i martwią się o ciebie - ręka Justina ponownie drży, ale nic więcej. Przez całą noc nic więcej się nie wydarzyło.
Z samego rana obudziłam się, kiedy doktor przyszedł na poranny obchód. Powiedziałam mu o tym, że Justin już coś kontaktował.
- Teoretycznie to tylko przypuszczenia, bo z naukowego punktu widzenia takie coś się nie zdarza, ale w praktyce jak widać jest inaczej. Skoro słyszy nas, należy z nim rozmawiać i przypominać do czego ma wrócić - uśmiecha się do mnie, a ja dziwię się, że lekarz mówi coś takiego - Droga pani, jestem człowiekiem wielkiej wiary, co nie raz uprzykrzyło mi życie. Powodzenia - puszcza do mnie oko i odchodzi.
Uśmiecham się sama do siebie i składam na ustach Justina delikatny pocałunek:
- Już niedługo tata będzie z nami, wiesz maluszku? Mam nadzieję, że poczekasz na niego, prawda?
Niestety nie otrzymałam odpowiedzi, bo nasz synek jest już zbyt duży, żeby wywijać fikołki. Już bardzo mało czasu zostało do porodu. Coraz bardziej zaczynam się bać, ale staram się nie myśleć o tym wszystkim. Jakoś musi być, prawda?
Po południu przyszedł Alfredo. Widok jego roześmianych oczu zawsze mnie uspokajał. Jak zwykle pocałował mnie w policzek i zabrał do bufetu na obiad.
- Jak się czujesz? Wyglądasz na zmartwioną - pyta, przełykając kolejny kęs sałatki z kurczakiem
- Wszystko w porządku. Rzeczywiście, trochę się denerwuję, ale jest okej - posyłam mu krótki uśmiech i wracam do mojego talerza.
- A jak Justin?
- Lepiej. Dzisiaj w nocy poruszył ręką.
- Serio? - zatrzymał się w połowie drogi do ust
- Tak. Pogadałam z nim trochę i... tak jakoś wyszło...
- Nie cieszy cię to? - marszczy brwi
- Cieszy, jasne, ale martwię się tym, że nie obudzi się do porodu. Wolałabym, żeby przy mnie był.... Tyle - grzebię widelcem w swoim talerzu i wzdycham ciężko.
- Hej - przysuwa się do mnie - nie martw się tak. Niedługo dojdzie do siebie, przecież wiesz - obejmuje mnie ciepłym ramieniem
- Wiem... - ocieram łzy i staram się być silną i chyba na razie mi to wychodzi, bo Fredo pociera moje ramiona, wstaje i zabiera nasze puste talerze.
Do Justina wróciłam już sama. Opowiadałam mu to, co powiedział mi Fredo, ale też trochę z tego co przeczytałam w internecie.
- Wczoraj Scooter rozmawiał z fanami. Dalej się o ciebie boją, ale Scooter powiedział, że jest coraz lepiej. Ja też widzę poprawę. Mam nadzieję, że niedługo się obudzisz, bo bardzo mi cię brakuje. I chyba nie tylko mi - dodałam kiedy poczułam delikatny ruch pod skórą.
Przysunęłam się bliżej Jusa, wzięłam jego rękę i położyłam ją na swoim brzuchu. Po jedzeniu mały jak zwykle dawał znać o swojej obecności, więc dokładnie pod ręką Justina czułam jak się rusza.
W tym momencie ręka Justina napięła się, a kiedy wsunęłam w nią swoją, zacisnęła się wokół mojej i już tak została. Łzy zebrały mi się w oczach i z rozmazanym widokiem czekałam aż się poruszy, ale nic więcej się nie stało. Siedziałam tak, mimo zdrętwienia, prawie pół dnia, dopóki nie przyszły pielęgniarki.
W nocy słabo spałam. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Około 3 rano musiałam wstać za potrzebą.
Wracając z łazienki poczułam, że cieknie ze mnie jak z kranu. Podłoga jest mokra, a mnie zaczyna cisnąć w podbrzuszu. Skurcz złapał mnie tuż przy łóżku, ale na szczęście nie był mocny, wiec udało mi się nacisnąć guzik przy łóżku Justina.
Po chwili w drzwiach pojawiła się pielęgniarka i widząc mokrą plamę wokół moich nóg i moje mokre spodnie kazała mi poczekać i pospiesznie wyszła z pokoju. Wróciła z wózkiem i kazała mi na nim siąść. Zawiozła mnie piętro wyżej na oddział położniczy i tam zajął się mną mój lekarz.
- Chyba maluch nie może się już doczekać. Cóż, troszkę wcześnie, ale wszystko będzie dobrze - uspokaja mnie i woła pielęgniarki, żeby się mną zajęły.
Przez godzinę skurcze się nasiliły i są częstsze. Przy niektórych zwijam się z bólu, ale staram się głęboko oddychać, a to zdecydowanie przynosi ulgę.
Według pielęgniarek bardzo szybko urodzę, bo widać to po tym, jak szybko skurcze się nasilają. Podały mi jakieś lekarstwa i wszystko co muszę teraz robić, to czekać. W przerwie między skurczem, a skurczem dzwonię do Pattie:
- Słucham cię, skarbie? Wszystko w porządku? - pyta podnosząc słuchawkę
- Właśnie zaczęłam rodzić - mówię przerażonym głosem - jesteś w mieście?
- Tak. Jestem w domu. Mam przyjechać?
- Jeśli możesz, to tak. Justin się jeszcze nie obudził i jestem tutaj kompletnie sama. Zaraz zwariuję - jęczę do słuchawki
- Nie martw się. Będę niedługo. Przywieźć ci coś?
- Nie mam tutaj żadnych rzeczy dla malucha, ani dla mnie. Torba jest spakowana i jest w naszej sypialni na górze. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi ją... - przez skurcz musiałam przerwać - przywiozła - dokańczam i oddycham z ulgą.
- Jasne, nie ma problemu. Niedługo będę.
Rozłączyła się, a ja zamknęłam oczy i oparłam rękę na czole. Jest mi zimno w stopy. Wołam pielęgniarkę, a ta zakłada mi dodatkowe skarpetki.
Leżę tak, myśląc i czekając. Zastanawiam się co u Justina i zdaję sobie sprawę, że nie będzie tak jak myślałam. Justin nie będzie przy mnie, nie weźmie małego na ręce, nie ubierze go, nie wykąpie razem ze mną. Sami wrócimy do domu i nie wiadomo ile czasu sama będę musiała się nim zająć.
Przez kilka godzin czułam tylko skurcze. Pattie siedziała przy mnie i rozmawiała ze mną. Pomagała mi się uspokoić i starała się jak mogła, żebym aż tak bardzo nie cierpiała. Po pewnym czasie płakałam z bólu, ale chyba nie tylko. Wolałabym, żeby to Justin był przy mnie i trzymał mnie za rękę zamiast Pattie. Mimo jej obecności czułam w sercu ukłucie samotności. Starałam się go nie okazać, ale w pewnym momencie, kiedy już nie mogłam wytrzymać z bólu krzyknęłam na cały regulator "Justin" i zaczęłam rzewnie płakać. Poprosiłam o znieczulenie, bo czułam, jakby ktoś mnie od środka rozrywał.
W końcu po męczących skurczach i bliżej nieokreślonym czasie błogiego ukojenia, jakie dało znieczulenie lekarz kazał mi przeć. Starałam się z całych sił, ale nie było to łatwe. Kiedy już byłam wykończona, pielęgniarki pomogły mi i już po chwili wszystko się skończyło.
Usłyszałam płacz i "ooo" wszystkich kobiet w pokoju. Lekarz oznajmił, że to bardzo zdrowy chłopczyk i położył mi go na brzuchu. Jest cały w białej mazi i lekko zabrudzony krwią, ale nie przeszkadza mi to. Głaszczę go po główce i po malutkich rączkach. Rzeczywiście jest maleńki. Ma tycie paluszki, małe, malinowe usteczka i niesamowicie niebieskie oczka. Ma dużo włosków, które pofalowały się od wilgoci. Waży niecałe 3 kilo i ma 55 cm. Urodził się dokładnie o 8:09.
Ciepłe łzy szczęścia ciekną mi po brodzie kiedy tak na niego patrzę. Największe szczęście w moim życiu. Tak wiele złego wydarzyło się w ostatnich miesiącach mojego życia, ale patrząc na tą mała istotkę w moich ramionach wszystko znika. Wszystkie złe wspomnienia gdzieś ulatują.
W szpitalu leżałam tydzień. Nie mogłam chodzić do Justina, a lekarze mi nic nie mówili, nie wiem czemu. Może, żebym się nie denerwowała i zajęła się dzieckiem. Swoją drogą, już całkiem sprawnie mi to idzie. Pattie pomagała mi pierwsze dwa dni, a potem musiałam się zacząć wszystkiego uczyć.
Pakuję właśnie wszystkie ubrania, i moje, i małego. Krzątam się po pokoju co chwilę zerkając na śpiącego w łóżeczku szpitalnym maluszka. Nagle za mną słyszę otwierające się drzwi. Odwracam się, w głowie mając myśl "to pewnie Kenny już po mnie przyjechał". Jednak staję dęba widząc w nich Justina na wózku z szerokim uśmiechem na twarzy. Uśmiecham się i podchodzę do niego najszybciej jak mogę.
- Już jesteś  - biorę jego twarz w dłonie i całuję go mocno - tak bardzo tęskniłam - szklą mi się oczy, a Justin widząc to ociera palcem samotnie spływającą po moim policzku łzę.
- Chodź do mnie - siadam na jego kolanach, a on przytula mnie mocno i wtula twarz w moje włosy - tęskniłem...
- Chyba ktoś chce się przywitać - mówię słysząc ciche postękiwanie z drugiego końca sali.
Wstaję i biorę małego na ręce. Uśmiecham się do Justina kiedy podaję mu naszego synka.
Justin ostrożnie i lekko przestraszony bierze go w swoje ramiona. Jak zaczarowany wpatruje się w małą, pyzatą buzię synka.
- Nie mogliśmy się ciebie doczekać, wiesz? - szepcze do niego i całuje wnętrze jego rączki - Jest taki maleńki - mówi do mnie i uśmiecha się
- Wiem. Najmniejsza i najsłodsza istotka pod słońcem.
- Panie Bieber, miało być tylko pięć minut. Musimy wracać - pogania go pielęgniarka
- Ale... - Justin próbuje protestować
- Idź, przyjdę do ciebie jak tylko się spakuję. Mały musi iść na ostatnie badania, więc trochę to potrwa.
- Dobrze. Kocham cię - mówi całuje mnie przeciągle
- Idź już. Zaraz będę - posyłam mu buziaka i Justin razem z pielęgniarką wychodzą.
Lekarz zabiera naszego synka na badania i mówi, żebym przyszła za pół godziny do sali 303 na tym piętrze. Całuję go w nosek i obiecuję, że zaraz wrócę.
Kiedy wchodzę do Justina widzę, że wpatruje się w okno po prawej stronie.
- Hej - mówię szeptem i siadam na łóżku - martwiłam się o ciebie, wiesz?
- Wiem. Przepraszam.
- Nie musisz, to był wypadek. To ja powinnam cię przeprosić. To do mnie się tak spieszyłeś, a to był tylko fałszywy alarm.
- Spieszyłbym się, nawet gdybym wiedział, że to fałszywy alarm. Jesteście dla mnie najważniejsi. Jesteś taka dzielna - głaszcze mnie po policzku - przepraszam, że nie byłem z tobą.
- Dałam radę. Twoja mama była ze mną.
- Wiem. Mówiła.
- Była tutaj? Kiedy? - marszczę brwi
- Chyba w poniedziałek, a co?
- Obudziłeś się w poniedziałek, a ja nic o tym nie wiedziałam?! - oburzam się, bo tak bardzo za nim tęskniłam, a nikt mi o niczym nie powiedział.
- Prosiłem o to, bo wiedziałam, że i tak jestem nie do życia, a ty tylko byś się martwiła.
- Byłabym spokojniejsza gdybym wiedziała.
- Nie złość się, proszę - gładzi moją dłoń kciukiem
- Przecież się nie złoszczę - kładę się obok niego i przytulam się do wreszcie ciepłego torsu
- Nasz synek jak na razie jest bezimienny. Powinniśmy coś wymyślić.
- Masz jakiś pomysł? - głaszcze mnie po ramieniu
- Myślałam o Jaydenie albo o Ethanie. Co ty na to?
- Jayden... Jay. Podoba mi się.
- W takim razie postanowione. Idę już po naszego Jaya, bo zatęsknię się za nim. Jutro rano przyjadę, obiecuję - całuję go na pożegnanie i migiem wjeżdżam piętro wyżej. Kiedy trzymam Jaydena w ramionach jestem już spokojniejsza. Kenny czeka na mnie na dole, więc w przeciągu 45 minut jestem już w domu, a mały śpi spokojnie w łóżeczku. Ja zaczynam zasypiać na fotelu naprzeciwko jego łóżeczka.