niedziela, 1 grudnia 2013

IV

Po prawie dwóch tygodniach lekarze zaczęli się martwić. Nie mówili mi nic, ale widziałam po ich minach i po zakłopotanych spojrzeniach, że nie jest dobrze.
Tej nocy leżę z otwartymi oczami i wpatruję się w Justina, który w tej samej pozycji leży i nawet nie ruszył się o centymetr. Kiedy tak o tym myślę łzy wzbierają mi się w oczach, więc podnoszę się i przenoszę na róg jego łóżka. Przytulam się do jego klatki piersiowej, która miarowo wznosi się i opada. To jedyny znak, że Justin żyje. Jest blady, ma chłodną skórę i ledwo wyczuwalny puls. Opieram się na brodzie i głaszczę go delikatnie po policzku. Kuje mnie w serce kiedy zdaję sobie sprawę, że nie wtuli twarzy w moją dłoń, nie przytuli mnie, nie pocałuje i nie pocałuje mnie w brzuch, żeby dać maleństwu znać, że wszystko tutaj w porządku, że czekamy na nie i że już nie możemy się doczekać.
- Proszę cię, Justin - szepczę, bo gdzieś tam się tli nadzieja, że może on mnie słyszy - proszę, obudź się. Tęsknimy za tobą. Znowu chcę cię widzieć uśmiechniętego. Chcę widzieć twoje roześmiane oczy i chcę, żebyś mnie przytulił do siebie, żebym poczuła się bezpiecznie. Boję się o ciebie. Boję się o nas, o nasze maleństwo. Wróć do nas, proszę. Tak bardzo mi cię brakuje - przejeżdżam palcem po delikatnym zaroście, który pojawił się w ciągu tych dwóch tygodni.
Nagle ręka Justina minimalnie drga. Podnoszę się szybko i wpatruję się w niego, jednak nie widzę, żeby cokolwiek jeszcze miał zrobić. Zauważam, że mówienie do niego działa, więc kontynuuję:
- Twoja mama jest tutaj codziennie, tak samo Scooter i Fredo. Wszyscy się o ciebie martwią. Twój tata dzwoni non stop i pyta się, czy wszystko w porządku. Twoi dziadkowie przyjadą tutaj jak tylko się obudzisz, bo dziadka bolą nogi i nie chcą teraz tyle latać. Z naszym maleństwem też wszystko w porządku. Rośnie jeszcze, ale właściwie za dwa tygodnie powinno już być z nami. Pod szpitalem jest mnóstwo Beliebers, a każda wysyła na twojego twittera masę wiadomości. One też tęsknią i martwią się o ciebie - ręka Justina ponownie drży, ale nic więcej. Przez całą noc nic więcej się nie wydarzyło.
Z samego rana obudziłam się, kiedy doktor przyszedł na poranny obchód. Powiedziałam mu o tym, że Justin już coś kontaktował.
- Teoretycznie to tylko przypuszczenia, bo z naukowego punktu widzenia takie coś się nie zdarza, ale w praktyce jak widać jest inaczej. Skoro słyszy nas, należy z nim rozmawiać i przypominać do czego ma wrócić - uśmiecha się do mnie, a ja dziwię się, że lekarz mówi coś takiego - Droga pani, jestem człowiekiem wielkiej wiary, co nie raz uprzykrzyło mi życie. Powodzenia - puszcza do mnie oko i odchodzi.
Uśmiecham się sama do siebie i składam na ustach Justina delikatny pocałunek:
- Już niedługo tata będzie z nami, wiesz maluszku? Mam nadzieję, że poczekasz na niego, prawda?
Niestety nie otrzymałam odpowiedzi, bo nasz synek jest już zbyt duży, żeby wywijać fikołki. Już bardzo mało czasu zostało do porodu. Coraz bardziej zaczynam się bać, ale staram się nie myśleć o tym wszystkim. Jakoś musi być, prawda?
Po południu przyszedł Alfredo. Widok jego roześmianych oczu zawsze mnie uspokajał. Jak zwykle pocałował mnie w policzek i zabrał do bufetu na obiad.
- Jak się czujesz? Wyglądasz na zmartwioną - pyta, przełykając kolejny kęs sałatki z kurczakiem
- Wszystko w porządku. Rzeczywiście, trochę się denerwuję, ale jest okej - posyłam mu krótki uśmiech i wracam do mojego talerza.
- A jak Justin?
- Lepiej. Dzisiaj w nocy poruszył ręką.
- Serio? - zatrzymał się w połowie drogi do ust
- Tak. Pogadałam z nim trochę i... tak jakoś wyszło...
- Nie cieszy cię to? - marszczy brwi
- Cieszy, jasne, ale martwię się tym, że nie obudzi się do porodu. Wolałabym, żeby przy mnie był.... Tyle - grzebię widelcem w swoim talerzu i wzdycham ciężko.
- Hej - przysuwa się do mnie - nie martw się tak. Niedługo dojdzie do siebie, przecież wiesz - obejmuje mnie ciepłym ramieniem
- Wiem... - ocieram łzy i staram się być silną i chyba na razie mi to wychodzi, bo Fredo pociera moje ramiona, wstaje i zabiera nasze puste talerze.
Do Justina wróciłam już sama. Opowiadałam mu to, co powiedział mi Fredo, ale też trochę z tego co przeczytałam w internecie.
- Wczoraj Scooter rozmawiał z fanami. Dalej się o ciebie boją, ale Scooter powiedział, że jest coraz lepiej. Ja też widzę poprawę. Mam nadzieję, że niedługo się obudzisz, bo bardzo mi cię brakuje. I chyba nie tylko mi - dodałam kiedy poczułam delikatny ruch pod skórą.
Przysunęłam się bliżej Jusa, wzięłam jego rękę i położyłam ją na swoim brzuchu. Po jedzeniu mały jak zwykle dawał znać o swojej obecności, więc dokładnie pod ręką Justina czułam jak się rusza.
W tym momencie ręka Justina napięła się, a kiedy wsunęłam w nią swoją, zacisnęła się wokół mojej i już tak została. Łzy zebrały mi się w oczach i z rozmazanym widokiem czekałam aż się poruszy, ale nic więcej się nie stało. Siedziałam tak, mimo zdrętwienia, prawie pół dnia, dopóki nie przyszły pielęgniarki.
W nocy słabo spałam. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Około 3 rano musiałam wstać za potrzebą.
Wracając z łazienki poczułam, że cieknie ze mnie jak z kranu. Podłoga jest mokra, a mnie zaczyna cisnąć w podbrzuszu. Skurcz złapał mnie tuż przy łóżku, ale na szczęście nie był mocny, wiec udało mi się nacisnąć guzik przy łóżku Justina.
Po chwili w drzwiach pojawiła się pielęgniarka i widząc mokrą plamę wokół moich nóg i moje mokre spodnie kazała mi poczekać i pospiesznie wyszła z pokoju. Wróciła z wózkiem i kazała mi na nim siąść. Zawiozła mnie piętro wyżej na oddział położniczy i tam zajął się mną mój lekarz.
- Chyba maluch nie może się już doczekać. Cóż, troszkę wcześnie, ale wszystko będzie dobrze - uspokaja mnie i woła pielęgniarki, żeby się mną zajęły.
Przez godzinę skurcze się nasiliły i są częstsze. Przy niektórych zwijam się z bólu, ale staram się głęboko oddychać, a to zdecydowanie przynosi ulgę.
Według pielęgniarek bardzo szybko urodzę, bo widać to po tym, jak szybko skurcze się nasilają. Podały mi jakieś lekarstwa i wszystko co muszę teraz robić, to czekać. W przerwie między skurczem, a skurczem dzwonię do Pattie:
- Słucham cię, skarbie? Wszystko w porządku? - pyta podnosząc słuchawkę
- Właśnie zaczęłam rodzić - mówię przerażonym głosem - jesteś w mieście?
- Tak. Jestem w domu. Mam przyjechać?
- Jeśli możesz, to tak. Justin się jeszcze nie obudził i jestem tutaj kompletnie sama. Zaraz zwariuję - jęczę do słuchawki
- Nie martw się. Będę niedługo. Przywieźć ci coś?
- Nie mam tutaj żadnych rzeczy dla malucha, ani dla mnie. Torba jest spakowana i jest w naszej sypialni na górze. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi ją... - przez skurcz musiałam przerwać - przywiozła - dokańczam i oddycham z ulgą.
- Jasne, nie ma problemu. Niedługo będę.
Rozłączyła się, a ja zamknęłam oczy i oparłam rękę na czole. Jest mi zimno w stopy. Wołam pielęgniarkę, a ta zakłada mi dodatkowe skarpetki.
Leżę tak, myśląc i czekając. Zastanawiam się co u Justina i zdaję sobie sprawę, że nie będzie tak jak myślałam. Justin nie będzie przy mnie, nie weźmie małego na ręce, nie ubierze go, nie wykąpie razem ze mną. Sami wrócimy do domu i nie wiadomo ile czasu sama będę musiała się nim zająć.
Przez kilka godzin czułam tylko skurcze. Pattie siedziała przy mnie i rozmawiała ze mną. Pomagała mi się uspokoić i starała się jak mogła, żebym aż tak bardzo nie cierpiała. Po pewnym czasie płakałam z bólu, ale chyba nie tylko. Wolałabym, żeby to Justin był przy mnie i trzymał mnie za rękę zamiast Pattie. Mimo jej obecności czułam w sercu ukłucie samotności. Starałam się go nie okazać, ale w pewnym momencie, kiedy już nie mogłam wytrzymać z bólu krzyknęłam na cały regulator "Justin" i zaczęłam rzewnie płakać. Poprosiłam o znieczulenie, bo czułam, jakby ktoś mnie od środka rozrywał.
W końcu po męczących skurczach i bliżej nieokreślonym czasie błogiego ukojenia, jakie dało znieczulenie lekarz kazał mi przeć. Starałam się z całych sił, ale nie było to łatwe. Kiedy już byłam wykończona, pielęgniarki pomogły mi i już po chwili wszystko się skończyło.
Usłyszałam płacz i "ooo" wszystkich kobiet w pokoju. Lekarz oznajmił, że to bardzo zdrowy chłopczyk i położył mi go na brzuchu. Jest cały w białej mazi i lekko zabrudzony krwią, ale nie przeszkadza mi to. Głaszczę go po główce i po malutkich rączkach. Rzeczywiście jest maleńki. Ma tycie paluszki, małe, malinowe usteczka i niesamowicie niebieskie oczka. Ma dużo włosków, które pofalowały się od wilgoci. Waży niecałe 3 kilo i ma 55 cm. Urodził się dokładnie o 8:09.
Ciepłe łzy szczęścia ciekną mi po brodzie kiedy tak na niego patrzę. Największe szczęście w moim życiu. Tak wiele złego wydarzyło się w ostatnich miesiącach mojego życia, ale patrząc na tą mała istotkę w moich ramionach wszystko znika. Wszystkie złe wspomnienia gdzieś ulatują.
W szpitalu leżałam tydzień. Nie mogłam chodzić do Justina, a lekarze mi nic nie mówili, nie wiem czemu. Może, żebym się nie denerwowała i zajęła się dzieckiem. Swoją drogą, już całkiem sprawnie mi to idzie. Pattie pomagała mi pierwsze dwa dni, a potem musiałam się zacząć wszystkiego uczyć.
Pakuję właśnie wszystkie ubrania, i moje, i małego. Krzątam się po pokoju co chwilę zerkając na śpiącego w łóżeczku szpitalnym maluszka. Nagle za mną słyszę otwierające się drzwi. Odwracam się, w głowie mając myśl "to pewnie Kenny już po mnie przyjechał". Jednak staję dęba widząc w nich Justina na wózku z szerokim uśmiechem na twarzy. Uśmiecham się i podchodzę do niego najszybciej jak mogę.
- Już jesteś  - biorę jego twarz w dłonie i całuję go mocno - tak bardzo tęskniłam - szklą mi się oczy, a Justin widząc to ociera palcem samotnie spływającą po moim policzku łzę.
- Chodź do mnie - siadam na jego kolanach, a on przytula mnie mocno i wtula twarz w moje włosy - tęskniłem...
- Chyba ktoś chce się przywitać - mówię słysząc ciche postękiwanie z drugiego końca sali.
Wstaję i biorę małego na ręce. Uśmiecham się do Justina kiedy podaję mu naszego synka.
Justin ostrożnie i lekko przestraszony bierze go w swoje ramiona. Jak zaczarowany wpatruje się w małą, pyzatą buzię synka.
- Nie mogliśmy się ciebie doczekać, wiesz? - szepcze do niego i całuje wnętrze jego rączki - Jest taki maleńki - mówi do mnie i uśmiecha się
- Wiem. Najmniejsza i najsłodsza istotka pod słońcem.
- Panie Bieber, miało być tylko pięć minut. Musimy wracać - pogania go pielęgniarka
- Ale... - Justin próbuje protestować
- Idź, przyjdę do ciebie jak tylko się spakuję. Mały musi iść na ostatnie badania, więc trochę to potrwa.
- Dobrze. Kocham cię - mówi całuje mnie przeciągle
- Idź już. Zaraz będę - posyłam mu buziaka i Justin razem z pielęgniarką wychodzą.
Lekarz zabiera naszego synka na badania i mówi, żebym przyszła za pół godziny do sali 303 na tym piętrze. Całuję go w nosek i obiecuję, że zaraz wrócę.
Kiedy wchodzę do Justina widzę, że wpatruje się w okno po prawej stronie.
- Hej - mówię szeptem i siadam na łóżku - martwiłam się o ciebie, wiesz?
- Wiem. Przepraszam.
- Nie musisz, to był wypadek. To ja powinnam cię przeprosić. To do mnie się tak spieszyłeś, a to był tylko fałszywy alarm.
- Spieszyłbym się, nawet gdybym wiedział, że to fałszywy alarm. Jesteście dla mnie najważniejsi. Jesteś taka dzielna - głaszcze mnie po policzku - przepraszam, że nie byłem z tobą.
- Dałam radę. Twoja mama była ze mną.
- Wiem. Mówiła.
- Była tutaj? Kiedy? - marszczę brwi
- Chyba w poniedziałek, a co?
- Obudziłeś się w poniedziałek, a ja nic o tym nie wiedziałam?! - oburzam się, bo tak bardzo za nim tęskniłam, a nikt mi o niczym nie powiedział.
- Prosiłem o to, bo wiedziałam, że i tak jestem nie do życia, a ty tylko byś się martwiła.
- Byłabym spokojniejsza gdybym wiedziała.
- Nie złość się, proszę - gładzi moją dłoń kciukiem
- Przecież się nie złoszczę - kładę się obok niego i przytulam się do wreszcie ciepłego torsu
- Nasz synek jak na razie jest bezimienny. Powinniśmy coś wymyślić.
- Masz jakiś pomysł? - głaszcze mnie po ramieniu
- Myślałam o Jaydenie albo o Ethanie. Co ty na to?
- Jayden... Jay. Podoba mi się.
- W takim razie postanowione. Idę już po naszego Jaya, bo zatęsknię się za nim. Jutro rano przyjadę, obiecuję - całuję go na pożegnanie i migiem wjeżdżam piętro wyżej. Kiedy trzymam Jaydena w ramionach jestem już spokojniejsza. Kenny czeka na mnie na dole, więc w przeciągu 45 minut jestem już w domu, a mały śpi spokojnie w łóżeczku. Ja zaczynam zasypiać na fotelu naprzeciwko jego łóżeczka.

6 komentarzy:

  1. Boskie *.* Czekam na nn <3333

    OdpowiedzUsuń
  2. Boskkkkie czekm ckerpliwie na nn napisz kiedy bedzie :) :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszy...O.O Czekam na kolejny cudny

    OdpowiedzUsuń
  4. kiedy będzie następny???? <3 kocham je juz długo nic nie dodajesz, to czekanie mnie zaibja xDD

    OdpowiedzUsuń