niedziela, 24 listopada 2013

III

Jak zwykle obudziłam się rannym świtem... za potrzebą... znowu... Po omacku dotarłam do toalety i zdecydowałam się od razu wziąć prysznic. Ciepła woda delikatnie spływa po moim ciele, a wszystkie zmartwienia razem z nią. Wreszcie mam czas pomyśleć. Niewiele, ale zawsze to chociaż chwilka sam na sam.
Justin naprawdę się stara, ale dalej boję się, że kiedy pojawi się problem, będzie zmęczony czy nie da rady ogarnąć wszystkiego na raz, znowu weźmie, zapali... cokolwiek. Będzie chciał uciec. Boję się tego. Boję się, że zostanę sama. Ufam mu, ale nie ufam uzależnieniu. Ono jest destrukcyjne. Martwię się, że prochy zabiorą mi Justina i mojemu dziecku ojca. 
Naprawdę chcę z nim być, wychować nasze maleństwo na dobrego, mądrego człowieka. Chcę, żeby Justin był z nami. Wiem. Za bardzo to roztrząsam. Powinnam mu uwierzyć, skoro mówi, że nie brał już i nie weźmie więcej, ale dalej, gdzieś tam daleko w podświadomości mam taki mały, tyci, drobniutki lęk. Cały czas pojawia się pytanie 'A co by było gdyby?'
Okej, chyba pora wyjść spod prysznica. Niechętnie owijam się delikatnym szlafrokiem i tak wychodzę z łazienki, kierując się prosto do kuchni po szklankę wody z cytryną. 
Staję nad zieloną przepaścią, pod naszym szklanym tarasem i wpatruję się w soczyście zielone korony drzew. Nagle czuje znajome ręce na moim brzuchu i ciepły oddech za moim uchem. Podskakuję lekko, a potem uśmiecham się szeroko i odwracam głowę w stronę Justina. 
- Dzień dobry - mruczy mi niskim, porannym głosem prosto do ucha, co rezonuje w całym moim ciele, szczególnie skupiając się na podbrzuszu. Wciągam głośno powietrze i całuję go delikatnie w usta - zanim jeszcze zwlekłem się z łóżka, miałem bardzo miły sen...
- Tak? - unoszę brwi - a co takiego ci się śniło?
- Ty. Ze mną. Na prywatnej wyspie na Bahamah.
- Naprawdę? Musiało być tam przepięknie.
- Mhm... - przymyka oczy i opiera się brodą na moim ramieniu. Całuje mnie delikatnie w szyję, a ja wtulam się w jego miękkie włosy.
- Niewiele czasu nam zostało... sam na sam - szepczę
- Wiem... - odszeptuje, a ja w tym momencie obracam się i patrzę mu w oczy
- Kocham cię - mówię mu w usta i całuję namiętnie - jesteś całym moim światem - wtulam się w jego klatkę piersiową, a on całuje mnie we włosy
- A ty moim - odszeptuje mi najciszej jak się dało
- Chodź - podnoszę wzrok i biorę go za ręce. Ciągnę go wgłąb domu, do sypialni. Całuję go coraz bardziej natarczywie, a on nie protestuje. Zgodnie oddajemy sobie pocałunki czując, że to właśnie ten moment.
Wszystkie zakończenia nerwowe wyczuliły się, a każdy centymetr mojego ciała potrzebuje jego bliskości. Nasze chaotyczne, stęsknione pocałunki wzbudzają tępy, lecz niezwykle przyjemny ból w podbrzuszu, którego mi tak bardzo brakowało.
- Powiedz... Że... Tego... Chcesz... - mruczy między pocałunkami i zjeżdża w dół, po szyi aż do obojczyków. Wycałowuje przyjemnie palącą ścieżkę  coraz bardziej w dół...
W odpowiedzi na jego pytanie jęczę cicho, ale wiem, że to mu nie wystarczy:
- Chcę... Wszystko... w... porządku... - dyszę, kiedy obie moje piersi doczekały się jego uwagi...
Nie potrzebuje wiele i od razu delikatnie kładzie mnie na przyjemnie chłodnej pościeli. Całą uwagę zwraca na to, żeby być najdelikatniejszym jak tylko potrafi, a ja skupiam się na tym, jak wiele próbuje mi przekazać swoim zachowaniem.

*3 hours later*
- Kochanie - słyszę cichy szept przy moim uchu - muszę jechać.
Mruczę tylko niewyraźne "nie" i przeciągam się. Moje mięśnie są obolałe, ale nie jest to nic nieprzyjemnego.
- Gdzie musisz iść? - otwieram z trudem oczy i widzę jego roześmiane oczy
- Dawno nie byłem w studio. Mam dużo pomysłów. Poza tym Miley jest dzisiaj wolna, więc chcieliśmy coś razem ogarnąć.
- Dobry pomysł. W takim razie już wstaję. Dasz mi 5 minut? - wyciągam ręce do góry ziewając
- Naprawdę chcesz jechać? - pyta zakładając koszulkę
- No właśnie nie wiem. W sumie mogłabym wreszcie trochę poczytać...
- Zostań. Wrócę najszybciej jak się da, okej? - całuje mnie w czubek nosa, a ja tylko uśmiecham się i kiwam głową - kocham cię - puszcza do mnie oczko, a ja rumienię się i przygryzam wargę, na co on dźwięcznie się śmieje.
- Leć już, leć! Jakieś specjalne życzenia co do obiadu?
- Nie. Zjem wszystko co zrobisz. Pa! - zgarnia kluczyki z komody i wychodzi poprawiając spodnie.
Postanawiam trochę ogarnąć, bo w całym domu zrobił się niezły bałagan. Ścielę łóżko, wstawiam pranie, układam w szafie suche i piorę nowe ciuszki malucha, żeby wszystko było gotowe. Prawda, ponad miesiąc, ale wolę być przygotowana.
Oczywiście lunch zjadłam na tarasie, a po smakowitej sałatce owocowej postanowiłam poczytać książki dla przyszłej mamy. Nie oszukujmy się. Mało wiem. Staram się skupić na wszystkim co oznaczone jako ważne. Wszystkie informacje, ciekawostki i porady mimo ogromnej ilości, wchodzą mi łatwo do głowy.
Nagle w połowie łyku wody czuję ostry, przeszywający ból gdzieś w okolicach podbrzusza. Krzyczę i zginam się w pół. Szklanka ląduje na podłodze, woda rozlewa się na dywan, ale mało mnie to obchodzi. Czuję jakby ktoś kuł mnie w brzuch nożem. Klnę pod nosem i wstaję w pół zgięta trzymając się za brzuch. Komórka leżała na górze w sypialni. Ledwo co idę, więc przypominam sobie o telefonie w przedpokoju i tam się kieruję. Ból jest coraz gorszy. Krzywię się i łapie się każdego mebla po drodze, bo gdyby nie to, już dawno leżałabym na podłodze, nie będąc się w stanie podnieść. Wreszcie dorywam telefon i szybko wystukuje numer Justina.
- Kurwa! - klnę siarczyście, kiedy włącza mi się sekretarka - odbierz do cholery!
Staram się wydobyć z czeluści mojej pamięci numer do kogokolwiek. Kojarzę tylko numer Demi, bo to do niej non stop wydzwaniałam.
- Słucham - słyszę jej radosny głos
- Demi? - syczę przez zęby - Tu Julka. Potrzebuję twojej pomocy...
- Julka? Co się dzieje? - zdenerwowała się i ton kompletnie jej się zmienił
- Boli mnie. Coś mnie, kurwa, niemiłosiernie boli, a Justin jest w studio i ma wyłączony telefon. Możesz po mnie przyjechać?
- Jestem właśnie...
- Demi, proszę... Coraz gorzej boli... Nie dojdę do mojej komórki, a nie znam innego numeru.
- Cholera... - cisza - dobra. Zaraz będę. Gdzie jesteś?
- Jestem w domu. 1764 Viewmont Dr...
- Dobra. Usiądź i poczekaj. Będę najszybciej jak mogę. 
- Szybko, proszę - płaczę do telefonu
- Trzymaj się, proszę. Już jadę - mówi zdenerwowana i rozłącza się. Odkładam telefon i staram się uspokoić, ale to nic nie daje. Boję się o dziecko. To nie jest normalne. Coś jest nie tak. Ja to wiem. Od rana nie czułam, żeby się ruszało. Przez myślenie płaczę jeszcze bardziej. Dlaczego on, do cholery, nie odbiera?! 
- Spokojnie, maleńki. Już zaraz będziesz bezpieczny. Proszę... Trzymaj się... - szepczę do dziecka, ale wiem, że to i tak nic nie da. Staram się brać głębokie wdechy, żeby się uspokoić. Dalej cholernie boli, ale już nie płaczę. Czuję, że jest mi gorąco. O wiele za gorąco. Kładę się na boku i chłodzę głowę o zimną posadzkę. Zasypiam...

*1 hour later*
*Justin's view*
- Okej. To mamy już nagrane, ale w sumie zmieniłabym trochę ostatni wers. Nie brzmi to idealnie - mówi Miley odsłuchując na jednej słuchawce to co przed chwilą nagrała
- Masz rację. Coś tu nie gra. Spróbujesz jeszcze raz?
- Dobra - wchodzi do studia i zakłada słuchawki. Puszczamy muzykę, a ona próbuje dopasować idealny kawałek.
Kiedy ona próbuje po raz setny kolejnego dźwięku ja sprawdzam telefon. Świetnie! Wyładował się. Podłączam szybko ładowarkę i włączam go. 5 nieodebranych od Julki, 10 od Demi i kilka od Kenny'ego. Szybko dzwonię do Julki. Po kilku sygnałach słyszę zdenerwowany głos Demi:
- No wreszcie! - krzyczy
- Gdzie Julka? - od razu prostuję się i czuję jak serce mi szybciej bije
- Jesteśmy w szpitalu. Zadzwoniła do mnie, że coś ją bardzo boli. Teraz jest na badaniach, ale nic nie chcą mi powiedzieć. 
- Ale co ją bardzo bolało?! - wydzieram się, a wszyscy wokoło się na mnie patrzą
- Brzuch. Bolał ją brzuch. Tylko tyle wiem. 
- Jest tam Kenny? - pytam zgarniając ze stołu kluczyki i wybiegam ze studia nie tłumacząc nic nikomu
- Jest. Próbuje się czegoś dowiedzieć, ale jego też ignorują. Justin, przyjedź tu szybko, proszę cię...
- Jadę już! W którym szpitalu jesteście? 
- Nie wiem. W tym najbliższym. Nie mam pojęcia gdzie to dokładnie jest.
- Dobra. Wiem gdzie. Zaraz będę. Jestem blisko.
Wsiadam szybko do samochodu i wyjeżdżam na ulicę z piskiem opon. Inne samochody tylko migają mi przed oczami. 
- Kurwa, kurwa, kurwa! - walę w kierownice i czuję rosnący niepokój. 
Coś jest nie tak! Coś musiało się stać... 
Skrzyżowanie. Błysk świateł zwraca moją uwagę. Odwracam głowę i wszystko co zdążę zarejestrować to światła samochodu.

*Julia's view*
Mam podłączone KTG. Leżę głaszcząc brzuch i wpatrując się w rytm bicia serduszka. Będę miała synka. Będziemy mieli synka. Słyszę ciche pukanie do drzwi i wchodzi Demi. Jest ostrożna i powoli wchodzi do pokoju:
- Wszystko okej? - pyta siadając na rogu łóżka
- Tak. Już jest dobrze. Czasem tak się zdarza, ale to nic poważnego. 
- Całe szczęście. A ty jak się czujesz?
- Jestem zmęczona, ale cieszę się, że jemu nic nie jest - uśmiecham się do niej szeroko
Do pokoju wchodzi lekarz. Uśmiecha się do nas, a Demi wstaje szybko i robi mu miejsce.
- Nie trzeba. Ja tylko wpadłem powiedzieć, że za godzinkę Panią wypuścimy. Musimy tylko dostać wszystkie wyniki i wypełnić trochę dokumentów. 
- Och. To dobrze - odwzajemniam uśmiech - kiedy mam przyjść na kontrolę?
- Cóż, właściwie, to powinna Pani przychodzić co tydzień. To już ostatni miesiąc, więc tak będzie najlepiej. W takim razie, do zobaczenia za chwilę.
- Czyli to chłopak, tak? - pyta Demi kiedy tylko zamykają się drzwi za doktorem
- Tak - szczerzę się - nawet nie wiesz jak jestem szczęśliwa, że to chłopiec. Justin też się ucieszy.
- Dzwonił. Już tutaj jedzie. Bardzo się zdenerwował.
- Nie dziwię się. Trochę zamieszanie się zrobiło, a tutaj fałszywy alarm. Przepraszam, że oderwałam cię od zajęć.
- Nie ma sprawy. Najważniejsze, że już jest okej - ściska moją dłoń i uśmiecha się pokrzepiająco
Kilkadziesiąt minut później pielęgniarka odłącza urządzenia i daje mi dokumenty. Czekając na lekarza dzwonię po raz kolejny do Jusa, ale on nie odbiera. Ma wyłączony telefon. Demi już pojechała, ale z tego co mówiła, powinien już być. Denerwuję się, ale nie dramatyzuję. Nagle mój telefon wibruje mi w rękach, a ja aż podskakuje. Scooter dzwoni.
- Hej! - odbieram szybko i staram się być uprzejma
- Justin jest w szpitalu. Miał wypadek - cały świat wiruje mi przed oczami - jestem w drodze. 
Rozłączam się i w pośpiechu zostawiam wszystkie rzeczy tak jak leżą. Jedyne co trzymam to telefon. Stojąc w windzie zerkam na zdjęcie na ekranie i czuję wszechogarniający niepokój. Miał wypadek. Jak poważny? Po głosie Scootera wnioskuję, że nie jest... Kurwa! Mój Justin miał cholerny wypadek! Jechał do mnie, bo się bał, a teraz to on tutaj jest.
Wpadam na kontuar recepcji:
- Przywieźli tutaj chłopaka, po wypadku. Przed chwilą - mówię chaotycznie i szybko
- Korytarz na lewo. Za szklanymi drzwiami. Proszę poczekać na krzesłach przed salą.
Bez słowa pędzę na lewo i ledwo co trzymam się na nogach kiedy widzę duży napis "Sala Operacyjna". Widzę Scootera, który już tam siedzi i Pattie która nerwowo krąży po korytarzu. Twarz ma czerwoną od płaczu, a pod oczami czarne smugi maskary. Scooter siedzi z głową w dłoniach. Kiedy drzwi się za mną zamykają podnosi się i podchodzi szybko do mnie.
- Usiądź - mówi do mnie i stara się mnie posadzić
- Powiedz mi co się dzieje! - krzyczę przez łzy - co mu jest?!
- Uspokój się. Jeszcze nic nie wiemy. Wiem tylko tyle, że na skrzyżowaniu niedaleko studio nie zatrzymał się i wjechał w niego jakiś Jeep. Walnął w jego stronę. Widziałem samochód po drodze...
- Nie mów mi... - błagam go i chowam twarz w dłoniach.
Moje serce łamie się teraz na miliardy kawałeczków. Niewiedza doprowadza mnie do szaleństwa. Przygryzam opuszki kciuków i czuję, jak łzy spływają mi po szyi i rękach. Wpatruję się ślepo w jeden punkt i wszystko co teraz mam w głowie to obraz z mojego snu. Obraz nieprzytomnego Justina w otoczeniu masy lekarzy. Potrząsam głową na tą myśl i staram ją od siebie odsunąć. Mijają sekundy, minuty, godziny... Nie wiem. Czas dłuży się niemiłosiernie. Widzę biegających lekarzy i pielęgniarki, ale nikt nie chce nam nic powiedzieć. 
Wreszcie wychodzi mężczyzna w średnim wieku w białym kitlu. Staje przed Pattie i patrzy się po nas. Szybko podchodzę do nich:
- Państwo są...?
- Jestem jego managerem. To jego matka i dziewczyna. Doktorze, wszystko z nim w porządku?
- Stan pacjenta jest poważny, ale stabilny. Nie odniósł większych złamań, dzięki poduszkom powietrznym, aczkolwiek ma dość silny wstrząs mózgu, złamane dwa żebra, poważnie zbity nadgarstek i parę głębszych ran, które już zaszyliśmy. Kręgosłup jest uszkodzony, ale nie poważnie. Jak na razie jest nieprzytomny, co właściwie działa na jego korzyść. Musi dużo odpocząć. Lekarze właśnie kończą zakładać ostatnie szwy.
- Czy będziemy mogli do niego wejść?
- Tak. Przewieziemy go do jednoosobowej sali na drugim piętrze.
Drzwi za lekarzem rozsuwają się wyjeżdża srebrne, solidne łóżko w otoczeniu pielęgniarek i lekarzy. Widok twarzy Justina przeraża mnie, bo na kilka szwów i mnóstwo siniaków. Z ust wystaje mu rurka, a przy łóżku jedzie stojak z kilkoma butelkami.
Zakrywam usta dłonią i czuję łzy w ustach. Podbiegam do łóżka i łapię jego rękę. Jest chłodna przez co jeszcze więcej łez spływa mi po policzkach. Lekarze odsuwają mnie i zapewniają, że zaraz będę mogła do niego wejść. Kiedy drzwi za nimi się zamykają wybucham głośnym płaczem. Scooter podchodzi do mnie i przytula mnie, co bardzo mnie dziwi, ale nie narzekam.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Widzisz? Już jest bezpieczny - szepcze mi we włosy
Wszyscy troje jedziemy na drugie piętro. Sala Justina jest ekskluzywna, jeśli tak można nazwać sale szpitalną, gdzie jest od cholery urządzeń, a każde z nich wydaje inny, denerwujący dźwięk. Siadam na jednym z krzeseł przy łóżku i biorę jego rękę. Jest cieplejsza, ale dalej wydaje mi się, że jest mu zimno. Całe ręce i klatkę piersiową ma w gęsiej skórce. Podciągam mu kołdrę pod samą szyję i głaszczę go po policzku. Żadnej reakcji. Pattie patrzy ze smutkiem w oczach na swojego syna, ale już nie płacze. Jedynym śladem po niedawnym niepokoju są ściągnięte brwi i szare smugi maskary pod oczami.
Po kilku godzinach, kiedy za oknem jest już ciemno wchodzi lekarz na wieczorny obchód. Pytam się go przy okazji, kiedy Justin może się obudzić. Niestety odpowiedź mnie nie zadowala, wręcz dołuje. Nie wiadomo. Przy tak poważnym wstrząsie mózgu nie można nic stwierdzić. Prawdopodobnie dzisiejsza doba będzie decydująca, bo nic nie wiadomo o jego stanie po wszystkich lekach i zabiegach. Pattie zasnęła na miękkiej kanapie w rogu pokoju, a ja, mimo łóżka które mi dostawiono, siedzę dalej na krześle i przytulam się do jego ramienia, najostrożniej jak mogę. Ma stłuczony cały bark, więc nie wiem gdzie go boli. Wolę być delikatna.
Wreszcie z uwagi na bolący kręgosłup kładę się na moim łóżku. Scooter przed wyjściem przestawił je jak najbliżej Justina, dzięki czemu mogłam trzymać go za rękę cały czas. Trudno mi było zasnąć, ale stres, którego dzisiaj miałam niemało wykończył mnie i w końcu opłynęłam w niespokojny sen.
Rano obudziłam się kiedy lekarze sprawdzali aparatury i badali Justina. Przyglądałam się temu przez chwilę, ale postanowiłam pójść po coś do jedzenia do bufetu. Kupiłam kawę dla Pattie, dla siebie sok pomarańczowy i dwa bajgle z masłem. Pattie tylko podziękowała uśmiechem i dalej patrzyła się na Justina.
Po paru godzinach zupełnej ciszy, przerywanej tylko pikaniem kardiogramu, zeszłam piętro niżej po moje wyniki. Przy okazji zostałam zbadana, bo stres który wczoraj przeszłam mógł mi zaszkodzić. Po otrzymaniu kolejnych wyników uspokoiłam się, bo wszystko było w porządku. Znowu zeszłam na dół do bufetu, tym razem po coś słodkiego i wodę mineralną.
Pielęgniarka, która przychodzi do Justina powiedziała mi, żebym czasem moczyła mu usta i jeśli coś mnie zaniepokoi żebym wciskała czerwony guzik na pilocie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się ponuro, na co ona ścisnęła moje ramie i wyszła.

Kolejne dni mijały podobnie. Codziennie ten sam schemat. Pobudka, obchód, kafeteria, ginekologia, czytanie Justinowi wiadomości od Beliebers, kafeteria, badania, pora mycia, wieczorny obchód i sen. Dzień w dzień to samo, ale nie nudziło mi się to. To mi pomagało zapomnieć o czasie, który już minął od wypadku. Justin dalej nawet nie drgnął. Martwię się, ale wszyscy mnie uspokajają. Pattie już pojechała do domu, bo musiała zająć się pracą, tak samo jak Scooter. Najczęściej przyjeżdżał Kenny, Fredo i Miley. Zostawiałam ich samych, albo zamieniłam dwa słowa. Nie miałam ochoty rozmawiać i roztrząsać wszystkiego. Słuchanie ich podejrzeń, przypuszczeń i rad męczyło mnie i irytowało.
Wreszcie po tygodniu doznałam szoku. W drzwiach pojawiła się Selena, cała zapłakana, roztrzęsiona i rozmazana.
- Przepraszam... Przepraszam, że teraz. Musiałam skończyć koncerty... Tak mi przykro... Tak bardzo cię przepraszam, kochanie - szepcze do niego
Łzy kręcą mi się w oczach i czuję niemiłe ukłucie zazdrości. Nawet mnie nie zauważyła.
- Wszystko już dobrze - mówię szeptem, a ona aż podskakuje.
Zastyga w pół gestu, a ja patrzę przez łzy na jej zapłakaną twarz.
- Ja... Ja... - jąka się i ucieka wzrokiem
- Nie tłumacz się... - szepczę jeszcze ciszej niż poprzednio - wiem...
Opada ciężko na krzesło i patrzy się na mój brzuch. Lustruje mnie od góry do dołu, na co ja tylko obejmuję brzuch i wzdycham.
- Przepraszam - mówi jeszcze raz - naprawdę nie to miałam na myśli... Gratulacje - mówi i wymusza uśmiech - do twarzy ci w ciąży.
- Nie szkodzi. I dziękuję - odwzajemniam uśmiech, chociaż wcale nie mam ochoty unosić kącików ust.
Zapada między nami niezręczna cisza. Żadna z nas nie ma o czym mówić, więc biorę gazę z szafki, moczę ją i przytykam delikatnie do jego rozciętej wargi.
- Kiedy się obudzi? - pyta cicho
- Nie wiadomo, ale to lepiej dla niego, żeby poleżał dłużej. Lekarze mówią, że jeśli się obudzi, zrastanie kości i gojenie ran będzie dłuższe, bo bądź co bądź będzie się bardziej ruszał. Teraz, kiedy oddech ma unormowany, żebra go nie bolą, nie ruszają się bardzo, więc lepiej się zrastają. Potrzebuje odpoczynku.
- Jak to się stało, że miał wypadek? - marszczy lekko brwi, ale nie podnosi na mnie wzroku
- Jechał do mnie do szpitala - spuszczam głowę - śpieszył się, bo nie wiedział co się dzieje i nie zauważył, że wjechał na czerwonym na skrzyżowanie. Tylko dzięki poduszkom powietrznym uszedł z życiem i bez wielkich urazów.
- Czemu byłaś w szpitalu? - dopiero teraz spojrzała na mnie niewzruszonym wzrokiem
- Dostałam mocnego skurczu, przestraszyłam się i Demi odwiozła mnie do szpitala. Fałszywy alarm.
Wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
- Dlaczego pojawiłaś się w moim życiu? - pyta łamiącym się głosem
Stoję oniemiała i patrzę na nią zdziwiona.
- Justin, Demi, Jazzy, Jaxon, Pattie, Fredo. Wszyscy cię kochają, a o mnie zapomnieli. Mi też na nich zależy.
- Selena, przykro mi to mówić, ale tak czasem bywa. Nie wypowiem się na temat Demi, ani bliskich Justina, bo wiem tylko co on o tym myśli. Byłaś jego przeszłością, dobrą, ale coś poszło nie tak. To ja jestem teraz, i nie tylko ja. Czas się pogodzić z tym, że czas płynie. Przykro mi, bo wiem co do niego czujesz, ale gdyby cokolwiek miało być, to by trwało dalej...
Nie odzywa się, tylko ze łzami w oczach dotyka jego policzka i wychodzi.

5 komentarzy: