środa, 20 listopada 2013

II

Przez cały tydzień siedzieliśmy w domu ciesząc się sobą i uciekając od rzeczywistości. Żadnych komputerów, komórek, telewizji. Tylko my i nasz nowy dom. Wiedzieliśmy, że mimo tego, że teraz jest okej, bo nie wiemy o niczym, to i tak musimy w końcu się z tym zmierzyć, powiedzieć jaka jest prawda i co zrobimy. Ja dodatkowo boję się chwili, w której będę musiała spojrzeć rodzinie Justina w oczy. Nie wiem co oni o tym myślą. Wiem tylko tyle, że wiedzą i że wspierali go. Ale nie wiem, czy wspierali mnie. 
- Justin - mówię cicho w stronę leżaka obok mnie - jak długo jeszcze będziemy się odcinać od tego wszystkiego? Zaczynam się poważnie bać.
- Ja też. Dlatego nie mam ochoty kończyć naszych wakacji - przeciąga się i patrzy się w moją stronę
- Ale to nie wakacje. To ucieczka od problemów, a tak nie robią dorośli ludzie. Naprawdę musimy w końcu się z tym zmierzyć, czy tego chcesz, czy nie - podnoszę się do pozycji siedzącej i wpatruję się w miasto w oddali. Justin milczy i patrzy się w niebo - albo będziemy się oszukiwać i sycić pozornym szczęściem, albo spróbujemy je naprawdę przywrócić. To jak teraz żyjemy, to tylko iluzja spokoju. Cisza przed tornadem, bo to już nawet nie burza. Musisz wrócić do studio, dokończyć płytę, wydać ją.
- A pomyślałaś, że już nikt może nie chcieć kupować mojej płyty? To bez sensu wydawać płytę, kiedy nikt jej nie kupi…
- W takim razie praca na marne? Miesiące harowania przez całe dnie, miesiące mojego siedzenia w domu i czekania na ciebie, tęsknienia za tobą, miesiące życia muzyką. To ma pójść się walić? Nie ważne co zrobisz, ktoś zawsze będzie chciał cię słuchać. Pamiętasz co kiedyś mówiłeś? „Chciałbym robić muzykę za darmo”. I gdzie jest teraz ten chłopak? Wiem, że dorosłeś, wiem, że dużo się w naszym życiu dzieje, ale to nie zmienia faktu, że zmieniłeś się przez te 6 lat. Co się dla ciebie teraz liczy? Prawdziwi fani i mniej pieniędzy i rozgłosu, czy fałszywi fani, którzy patrzą tylko na życie prywatne a do tego masa rozgłosu, sławy i pieniędzy? Co się dla ciebie liczy, Justin?
Milczy. Patrzy się na mnie i myśli co ma powiedzieć.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam - wstaję i wchodzę przez rozsuwane drzwi do salonu, a potem wchodzę do kuchni, nalewam szklankę wody i staje przy blacie powstrzymując się od płaczu. Nie wiem co się z nim stało, ale nie podoba mi się to. Czas pomyśleć czego się chce.
Odwraca mnie do siebie i patrzy mi w oczy. Widzę w nich ból i niezdecydowanie. Łzy spływają mi po policzkach i nie próbuję ich już powstrzymać.
- Zastanawiałeś się. Naprawdę aż tyle się zmieniło? 
- Ja… Nie wiem. Sam już nie wiem. Dużo się zmieniło przez te wszystkie lata, ale teraz patrzę na wszystko inaczej, bo to moja praca. Śpiewanie stało się moją rutyną. Robię to cały czas, rzadko kiedy mam czas odpocząć. Nie chcę zawieść fanów, bo to by mnie zniszczyło, gdyby odeszli. A wiem, że nie wszyscy są takimi, żeby zostać ze mną nie ważne co. Muszę myśleć o wszystkim, a nie tylko o uczuciach i tym co ja bym chciał. Nie jestem sam w tym biznesie i nie zarabiam tylko dla siebie. Mam sponsorów i ludzi z ekipy, którzy muszą dostać pieniądze, bo to ich praca i poświęcają się jej w 100%. Tu nie chodzi tylko o to co ja chcę, ale co muszę zrobić względem innych.
- Wiem, że nie jesteś sam, ale martwię się. Boję się, że się zmieniłeś, że nasza sytuacja cię zmieniła, że zniszczyła twój zapał i wiarę w siebie. Widzę, że nie jesteś taki sam, że jesteś zgaszony. Nie widzę tych wesołych ogników w twoich oczach.
- Boję się. Ciągle się boję - mówi ledwo dosłyszalnym szeptem
- Wiem...
- Nie, nie rozumiesz. Nie boję się im powiedzieć... - odwraca się i przeczesuje włosy palcami
- To czego się boisz? Powiedz mi. Chcę zrozumieć - łapię go za ramię, ale on dalej się do mnie nie odwraca
- Dalej nie wierzę, że dam sobie radę.
- Z dzieckiem? - kiwa nieznacznie głową - Chodź - biorę go za rękę i ciągnę w stronę kanapy - porozmawiajmy. Szczerze. Powiedzmy sobie wszystko czego się boimy. Okej?
Wzdycha ciężko i dalej wbija wzrok gdzieś w ścianę. Nie patrzy na mnie, ale za to ja wpatruję się w niego czekając co powie, ale on dalej milczy...
- Boję się tego, że twoja rodzina będzie inaczej na mnie patrzyła... - zaczynam - i boję się, że przerośnie mnie cała sytuacja. Ból fizyczny, psychiczny, nocne wstawanie, poświęcenie siebie dla dziecka. Wszystko - on dalej milczy, jednak wreszcie odwraca głowę w moją stronę i widzę błyszczące łzy w jego oczach.
- A co jeśli to ja sobie nie poradzę? Jeśli... Jeśli nie ogarnę się? Dopóki ciebie nie było w moim życiu, bardzo dużo imprezowałem... zupełnie inaczej wyglądało moje życie. Przyćpałem parę... dużo razy. Zmieniłaś mnie, bo przy tobie nie miałem problemów. Ale problemy się zaczęły, a ja znowu wziąłem...
Patrzę na niego oniemiała. Ćpał. Czyli wszystko co myślałam kiedy siedziałam w tym nieszczęsnym, małym pokoiku w Warszawie było prawdą. To nie tylko zmęczenie, nie smutek. On rzeczywiście coś ćpał...
- Kiedy ostatnio? - rzucam oszołomiona, patrzą się niewidzącym wzrokiem na jego twarz, a on milczy - kiedy? - podnoszę głos i skupiam się na jego oczach
- Ja...
- Powiedz mi, do cholery! - wydzieram się
- 11 dni temu. Odkąd tu jesteś...
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - nie pozwalam mu dokończyć. Jestem wściekła!
- Bo nigdy cię nie okłamałem. Zawsze jestem z tobą szczery.
- Nie zaprzeczam, ale to są narkotyki! One uzależniają! Skąd mam wiedzieć, że nie weźmiesz?! Ćpałeś przez te 2 miesiące?
- Tak... - mówi po chwili milczenia. Widzę, że żałuje, ale moja wściekłość jest tak wielka, że bierze górę na tym, co widzę w jego oczach.
Wstaję i bez słowa idę do naszej sypialni na górze. Patrzę się przez chwilę przez wielkie, sięgające podłogi okno, ale nie zwracam uwagi co się tam dzieje, tylko myślę nad tym, co mam zrobić.
- Proszę cię... wybacz mi... - słyszę za sobą jego cichy szept
Odwracam się do niego i patrzę mu w oczy. Co mam zrobić? Uwierzyć, że nic nie weźmie? Widzę, że jest szczery. Nie widziałam nigdy na jego twarzy takiej skruchy i takiej szczerości.
- Wszystko co miałem, wyrzuciłem. Więcej nic nie wezmę, nie zapalę. Nic. Teraz wy się dla mnie liczycie. Kocham was i was nie zostawię. Obiecuję.
Dalej milczę. Nie wiem co mam robić. Dlaczego nikt go nie pilnował? Wiem, nie jest dzieckiem, ale życie ma trudne. Ktoś powinien go trzymać na ziemi. Scooter chociażby. On jest jego managerem! Dlaczego go olał? Dlaczego pozwolił na to?
Uświadamiam sobie, że nie jestem zła na Justina, tylko też na siebie, Scootera, Pattie, Fredo i każdego kto jest wokół mojego chłopca. Jak oni mogli na to pozwolić? Jak ja mogłam pozwolić?!
- Powiedź coś, proszę. Wiem, że źle zrobiłem, że znowu mi nie ufasz, że cię zawiodłem, ale przysięgam na wszystko. Więcej już nic nie wezmę. Nie ruszę niczego.
- Wierzę ci - mówię szeptem i patrzę mu głęboko w oczy - Wiem, że trudno ci było wszystko znieść. Zawsze jest ci trudno, ale przecież wiesz, że to nie jest sposób na ucieczkę. Jeśli już nie możesz wszystkiego wokół ogarnąć masz mnie, mamę, przyjaciół. Jesteśmy tu dla ciebie. Dla nikogo innego. Jesteśmy po to, żeby cię wspierać.
Nic nie mówi tylko dalej się na mnie patrzy. Jego oczy się zmieniły. Dalej są zmartwione, ale o wiele spokojniejsze. Więcej w nich determinacji niż smutku. Uśmiecham się do niego i głaszczę jego policzek. Przechyla głowę, żeby dopasować się do mojej dłoni. Zamyka oczy, delikatnie łapie mnie za rękę i całuje jej wnętrze.
- Kocham cię, Justin. Zawsze ci pomogę, nie ważne co byś zrobił. Zawsze cię wysłucham i postaram się razem z tobą wymyślić rozwiązanie. Tylko proszę cię. Nie ukrywaj nic przede mną, dobrze?
Dalej nic nie mówi tylko przytula mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
- Wiemy, co chcemy dzisiaj robić? - pytam się odchylając głowę na tyle, żeby móc na niego spojrzeć - nie mam ochoty siedzieć w domu.
- Naprawdę musimy wychodzić? - pyta się marszcząc brwi
- Justinie Drew Bieberze! Czy ty się boisz? - pytam, teatralnie się złoszcząc i opierając ręce na biodrach
- Skąd ty masz tyle odwagi? - pyta się z czułością w oczach
- To nieuchronne, Justin. Musimy się z tym zmierzyć prędzej, czy później. Co ty na to, żeby pojechać do centrum i kupić parę rzeczy?
- Łażenie po sklepach, tak? - unosi jedną brew - mam jakieś wyjście?
Namyślam się przez chwilę:
- Chyba nie - uśmiecham się szeroko i wchodzę do garderoby.
Rozpaczliwie poszukuję większych ciuchów, ale na próżno. Chcąc nie chcąc wybieram niebieską sukienkę do kostek. Jest luźna, zwiewna i... to jedyne w co się mieszczę. Przeglądam się w lustrze i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie wyglądam najgorzej. Z dolnej półki (z trudem) wyjmuję brązowe rzymianki i siadając na okrągłej pufie na środku ledwo co je zakładam.
Dociera do mnie jak w bardzo zaawansowanej ciąży jestem. Nie zmieniłam się na twarzy, ani nie przytyłam za bardzo. Jedyną oznaką mojego stanu jest wielka, nieproporcjonalna do mojego ciała piłka na brzuchu, która teraz rusza się leniwie. Oczywiście na gramolenie się mojego dziecka wybucham śmiechem, bo jest to zarówno cudowne, jak i dziwaczne uczucie. Jakby coś łaskotało cię od środka, a czasem wkładało ci palce między żebra (co do najprzyjemniejszych nie należy).
Wychodzę zapinając ostatnią bransoletkę i zarzucając torebkę na ramię. Po drodze zbieram telefon, kluczyki Justina, klucze do domu i parę cukierków z miski w kuchni.
- Justin! Jestem gotowa! - krzyczę w stronę schodów - długo jeszcze?!
- Tu jestem - wychodzi z tarasu chowając swojego iPhona do kieszeni spodni - masz kluczyki?
Podzwaniam mu nimi przed nosem, a on z uśmiechem je bierze. Nie bez powodu wybrałam fioletowe Porshe. Jest po prostu wyższe od mojego ukochanego Lamborghini. Krótko mówiąc, nie wytoczyłabym się z tego białego potwora autostrad.
Po ponad godzinie jesteśmy już w centrum. Kręcimy się po uliczkach szukając miejsca do zaparkowania i jakichś ciekawych sklepów. Wreszcie po mozolnych poszukiwaniach znaleźliśmy - jak dla mnie zbyt ekskluzywne - butiki. Okazało się, że ceny są w nich niebotyczne, więc Justin musiał nalegać, żeby kupić mi torebkę Alexandra McQueena. Nie powiem, jest śliczna, ale tyle pieniędzy za torebkę... No cóż...
Kiedy odwróciliśmy się w stronę wyjścia zobaczyliśmy przez szyby, że dużo ludzi zebrało się na schodach i teraz wlepiają nosy w witrynę sklepu żeby nas lepiej zobaczyć. Wychodzimy zakrywając twarze, ale nie sądzę, żeby to coś dawało. Kątem oka widzę kilka błysków fleszy, na co tylko bardziej chowam twarz w bluzie Justina. Przez cały czas mamy splecione ręce, żeby się przypadkiem nie rozdzielić. Do następnego butiku idziemy w towarzystwie kilku fanów, którzy proszą o autografy i pytają się, kiedy urodzi się mały Bieber. Słyszałam, że obstawiają między sobą czy to chłopiec, czy dziewczynka. Podnoszę wzrok i uśmiecham się do nich szeroko. Nie są źli. Cieszą się razem z nami. Co prawda to tylko mała grupka, ale zawsze to coś. Wyprostowałam się i ściągnęłam kaptur z głowy Justina. Patrzy się na mnie ze zmarszczonym czołem zza ciemnych Ray-Banów:
- Nie chowajmy się przed nimi - szepczę mu do ucha i uśmiecham się
- Jesteś pewna? - pyta konspiracyjnie, a kiedy kiwam głową ściąga okulary i poprawia full-capa.
- Justin! Czemu na tyle zniknąłeś?! - krzyczy któraś z fanek łamiącym się głosem
- Musiałem załatwić swoje sprawy. Przepraszam za moją nieobecność. Nadrobię to - uśmiecha się do niej czarująco, a ona nagle rumieni się i spuszcza wzrok, na co ja śmieję się cicho. To słodkie jak na niego reagują.
- Możemy zrobić sobie z wami zdjęcie? - pyta następna, a reszta jej wtóruje. Patrzymy po sobie, wzruszamy ramionami i z uśmiechem pozujemy do zdjęcia grupowego, a potem do kilku bardziej osobistych.
- Kochamy cię! Nie zostawiaj nas więcej! - jeszcze następna płacze tuż obok nas, więc Justin ją przytula i cicho mówi, że nigdzie więcej się nie rusza.
Ku mojemu zdziwieniu po zdjęciach i krótkiej rozmowie wszyscy podziękowali nam i odeszli podekscytowani. Zostawili nas samych, żebyśmy mogli w spokoju zrobić zakupy.
- Widzisz? Nie było tak źle - mówię do Justina i wsuwam mu rękę pod ramię.
Po 2 godzinach łażenia wreszcie idziemy do samochodu. Po drodze oczywiście paparazzi pojawiają się przed nami, ale tylko wkładamy ciemne okulary i ze spuszczonymi głowami idziemy do samochodu. Patrząc na witryny dostrzegam sklep z dziecięcymi ubrankami i zatrzymuję się gwałtownie:
- Justin, może wejdziemy? - pytam dalej patrząc na malutkie śpioszki w pastelowych kolorach. Jus zerka na mnie i podąża za moim wzrokiem.
- Jeśli chcesz, to jasne - mówi i splata nasze dłonie razem.
Przepuszcza mnie przed drzwiami, po czym prosi paparazzich, żeby dali nam wreszcie spokój, bo chcemy normalnie zrobić zakupy. Dalej stoją pod sklepem, ale już nie oślepiają nas błyskami fleszy.
Kobieta w średnim wieku, bardzo elegancko ubrana, w nienagannej fryzurze i makijażu podchodzi do nas i z uśmiechem na ustach opowiada nam co możemy tu znaleźć, a potem mówi o poszczególnych ciuszkach. Słucham jej jednym uchem, a tak naprawdę podziwiam malutkie sukieneczki, koszule, krawaciki, garniturki i urocze balerinki.
- Potrzebujemy czegoś uniwersalnego. Najmniejszy rozmiar jaki macie - mówię kiedy wreszcie kobieta kończy trajkotanie
- Rozumiem. Podstawowa wyprawka? - pyta bardzo poważnym i rzeczowym tonem
- Chyba tak... A co taka podstawowa wyprawka zawiera? - pytam zerkając na Justina, który właśnie ogląda małe rurki i full-capy. Śmieję się do siebie i idę za kobietą.
- Podstawowy zestaw dla maluszka możemy sami skomponować. Zawartość zależy od Państwa - mówi do mnie - tutaj mamy dział dla noworodków. Proszę wziąć co się Pani podoba i skomponować własny zestaw - uśmiecha się jeszcze raz.
- Kochanie? - wołam go, bo jest na drugim końcu sklepu - chodź tutaj.
Razem wybieramy małe śpioszki, rękawiczki, czapeczki i parę akcesoriów, które chyba są niezbędne.
Siedząc w samochodzie Jus zaczyna rozmowę:
- Powinniśmy chyba pójść do lekarza, prawda? - zerka na mnie po czym znowu wpatruje się w drogę
- Tak. Powinniśmy. Muszę zanieść dokumenty i jakieś wyniki badań.
- Ostatnio dużo podróżowaliście, więc chyba najwyższa pora.
- Widzę, że bardzo poinformowany jesteś w temacie - podnoszę brwi i staram się ukryć śmiech
- Nie zapominaj kotku, że mam dwójkę rodzeństwa.
- Ach prawda! - pacnęłam się w głowę - zapomniałam że jest między wami taka duża różnica.
- Więc nie jestem takim debilem w sprawach dzieci - posyła mi swój seksowny uśmiech, a mi się robi gorąco.
- Nie sądzę, żebyś w jakiejkolwiek sprawie był debilem, panie Bieber... - jeszcze szerzej się uśmiecha, ale dalej nie spuszcza wzroku z jezdni
- Może wreszcie dowiemy się kto do nas dołączy?
- Jeśli chcesz. Wcześniej nie chciałam wiedzieć, bo nie wiedziałam czy ty chcesz. Wolałam oswoić się z myślą, że w ogóle będziemy mieli dziecko.
- Ja bym wolał, żeby to był chłopiec, a ty?
- Nie wiem. Zawsze wyobrażałam sobie sytuację idealną, czyli duży brat będzie miał pod skrzydłami swoją małą księżniczkę.
Uśmiechnął się lekko i zerknął na mnie szybko.
- Wiesz co?
- Hmm? - odwracam się od szyby w jego stronę
- Kocham cię

5 komentarzy:

  1. Nareszcie.Tak długo czekałam na kolejny rozdział. Nie mogłam już wytrzymać.Twój sposób pisania jest....GENIALNY ! Nawet chciałam się obrazić. Ale po przeczytaniu od razu humor mi się polepszył. Widzę że warto było czekać. Gratuluję pomysłu. Kiedy następny ??? Proszę o odpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już siadłam do pisania i mam nadzieję że w piątek skończę ;P ale ze mną to nigdy nic nie wiadomo. Miałam baaardzo dużo nauki, a wszystko po to, żeby pojechać na koncert Jusa :) Więc chyba rozumiecie :3

      Usuń
  2. Już chciałam się rozpisywać jaki to (znowu) świetny rozdział napisałas ale widze że osoba nade mną już to zrobiła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpisujcie się bo ja bardzo lubię czytać wasze wypociny :) Dzięki nim mam poczucie, że ktoś chce żebym pisała i to docenia! :) Dzięki za wsparcie! <3

      Usuń
  3. Zostałaś nominowana do Liebster Award dowiedz się więcej i odpowiedz na pytania na
    http://kotek125a.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń