niedziela, 24 listopada 2013

III

Jak zwykle obudziłam się rannym świtem... za potrzebą... znowu... Po omacku dotarłam do toalety i zdecydowałam się od razu wziąć prysznic. Ciepła woda delikatnie spływa po moim ciele, a wszystkie zmartwienia razem z nią. Wreszcie mam czas pomyśleć. Niewiele, ale zawsze to chociaż chwilka sam na sam.
Justin naprawdę się stara, ale dalej boję się, że kiedy pojawi się problem, będzie zmęczony czy nie da rady ogarnąć wszystkiego na raz, znowu weźmie, zapali... cokolwiek. Będzie chciał uciec. Boję się tego. Boję się, że zostanę sama. Ufam mu, ale nie ufam uzależnieniu. Ono jest destrukcyjne. Martwię się, że prochy zabiorą mi Justina i mojemu dziecku ojca. 
Naprawdę chcę z nim być, wychować nasze maleństwo na dobrego, mądrego człowieka. Chcę, żeby Justin był z nami. Wiem. Za bardzo to roztrząsam. Powinnam mu uwierzyć, skoro mówi, że nie brał już i nie weźmie więcej, ale dalej, gdzieś tam daleko w podświadomości mam taki mały, tyci, drobniutki lęk. Cały czas pojawia się pytanie 'A co by było gdyby?'
Okej, chyba pora wyjść spod prysznica. Niechętnie owijam się delikatnym szlafrokiem i tak wychodzę z łazienki, kierując się prosto do kuchni po szklankę wody z cytryną. 
Staję nad zieloną przepaścią, pod naszym szklanym tarasem i wpatruję się w soczyście zielone korony drzew. Nagle czuje znajome ręce na moim brzuchu i ciepły oddech za moim uchem. Podskakuję lekko, a potem uśmiecham się szeroko i odwracam głowę w stronę Justina. 
- Dzień dobry - mruczy mi niskim, porannym głosem prosto do ucha, co rezonuje w całym moim ciele, szczególnie skupiając się na podbrzuszu. Wciągam głośno powietrze i całuję go delikatnie w usta - zanim jeszcze zwlekłem się z łóżka, miałem bardzo miły sen...
- Tak? - unoszę brwi - a co takiego ci się śniło?
- Ty. Ze mną. Na prywatnej wyspie na Bahamah.
- Naprawdę? Musiało być tam przepięknie.
- Mhm... - przymyka oczy i opiera się brodą na moim ramieniu. Całuje mnie delikatnie w szyję, a ja wtulam się w jego miękkie włosy.
- Niewiele czasu nam zostało... sam na sam - szepczę
- Wiem... - odszeptuje, a ja w tym momencie obracam się i patrzę mu w oczy
- Kocham cię - mówię mu w usta i całuję namiętnie - jesteś całym moim światem - wtulam się w jego klatkę piersiową, a on całuje mnie we włosy
- A ty moim - odszeptuje mi najciszej jak się dało
- Chodź - podnoszę wzrok i biorę go za ręce. Ciągnę go wgłąb domu, do sypialni. Całuję go coraz bardziej natarczywie, a on nie protestuje. Zgodnie oddajemy sobie pocałunki czując, że to właśnie ten moment.
Wszystkie zakończenia nerwowe wyczuliły się, a każdy centymetr mojego ciała potrzebuje jego bliskości. Nasze chaotyczne, stęsknione pocałunki wzbudzają tępy, lecz niezwykle przyjemny ból w podbrzuszu, którego mi tak bardzo brakowało.
- Powiedz... Że... Tego... Chcesz... - mruczy między pocałunkami i zjeżdża w dół, po szyi aż do obojczyków. Wycałowuje przyjemnie palącą ścieżkę  coraz bardziej w dół...
W odpowiedzi na jego pytanie jęczę cicho, ale wiem, że to mu nie wystarczy:
- Chcę... Wszystko... w... porządku... - dyszę, kiedy obie moje piersi doczekały się jego uwagi...
Nie potrzebuje wiele i od razu delikatnie kładzie mnie na przyjemnie chłodnej pościeli. Całą uwagę zwraca na to, żeby być najdelikatniejszym jak tylko potrafi, a ja skupiam się na tym, jak wiele próbuje mi przekazać swoim zachowaniem.

*3 hours later*
- Kochanie - słyszę cichy szept przy moim uchu - muszę jechać.
Mruczę tylko niewyraźne "nie" i przeciągam się. Moje mięśnie są obolałe, ale nie jest to nic nieprzyjemnego.
- Gdzie musisz iść? - otwieram z trudem oczy i widzę jego roześmiane oczy
- Dawno nie byłem w studio. Mam dużo pomysłów. Poza tym Miley jest dzisiaj wolna, więc chcieliśmy coś razem ogarnąć.
- Dobry pomysł. W takim razie już wstaję. Dasz mi 5 minut? - wyciągam ręce do góry ziewając
- Naprawdę chcesz jechać? - pyta zakładając koszulkę
- No właśnie nie wiem. W sumie mogłabym wreszcie trochę poczytać...
- Zostań. Wrócę najszybciej jak się da, okej? - całuje mnie w czubek nosa, a ja tylko uśmiecham się i kiwam głową - kocham cię - puszcza do mnie oczko, a ja rumienię się i przygryzam wargę, na co on dźwięcznie się śmieje.
- Leć już, leć! Jakieś specjalne życzenia co do obiadu?
- Nie. Zjem wszystko co zrobisz. Pa! - zgarnia kluczyki z komody i wychodzi poprawiając spodnie.
Postanawiam trochę ogarnąć, bo w całym domu zrobił się niezły bałagan. Ścielę łóżko, wstawiam pranie, układam w szafie suche i piorę nowe ciuszki malucha, żeby wszystko było gotowe. Prawda, ponad miesiąc, ale wolę być przygotowana.
Oczywiście lunch zjadłam na tarasie, a po smakowitej sałatce owocowej postanowiłam poczytać książki dla przyszłej mamy. Nie oszukujmy się. Mało wiem. Staram się skupić na wszystkim co oznaczone jako ważne. Wszystkie informacje, ciekawostki i porady mimo ogromnej ilości, wchodzą mi łatwo do głowy.
Nagle w połowie łyku wody czuję ostry, przeszywający ból gdzieś w okolicach podbrzusza. Krzyczę i zginam się w pół. Szklanka ląduje na podłodze, woda rozlewa się na dywan, ale mało mnie to obchodzi. Czuję jakby ktoś kuł mnie w brzuch nożem. Klnę pod nosem i wstaję w pół zgięta trzymając się za brzuch. Komórka leżała na górze w sypialni. Ledwo co idę, więc przypominam sobie o telefonie w przedpokoju i tam się kieruję. Ból jest coraz gorszy. Krzywię się i łapie się każdego mebla po drodze, bo gdyby nie to, już dawno leżałabym na podłodze, nie będąc się w stanie podnieść. Wreszcie dorywam telefon i szybko wystukuje numer Justina.
- Kurwa! - klnę siarczyście, kiedy włącza mi się sekretarka - odbierz do cholery!
Staram się wydobyć z czeluści mojej pamięci numer do kogokolwiek. Kojarzę tylko numer Demi, bo to do niej non stop wydzwaniałam.
- Słucham - słyszę jej radosny głos
- Demi? - syczę przez zęby - Tu Julka. Potrzebuję twojej pomocy...
- Julka? Co się dzieje? - zdenerwowała się i ton kompletnie jej się zmienił
- Boli mnie. Coś mnie, kurwa, niemiłosiernie boli, a Justin jest w studio i ma wyłączony telefon. Możesz po mnie przyjechać?
- Jestem właśnie...
- Demi, proszę... Coraz gorzej boli... Nie dojdę do mojej komórki, a nie znam innego numeru.
- Cholera... - cisza - dobra. Zaraz będę. Gdzie jesteś?
- Jestem w domu. 1764 Viewmont Dr...
- Dobra. Usiądź i poczekaj. Będę najszybciej jak mogę. 
- Szybko, proszę - płaczę do telefonu
- Trzymaj się, proszę. Już jadę - mówi zdenerwowana i rozłącza się. Odkładam telefon i staram się uspokoić, ale to nic nie daje. Boję się o dziecko. To nie jest normalne. Coś jest nie tak. Ja to wiem. Od rana nie czułam, żeby się ruszało. Przez myślenie płaczę jeszcze bardziej. Dlaczego on, do cholery, nie odbiera?! 
- Spokojnie, maleńki. Już zaraz będziesz bezpieczny. Proszę... Trzymaj się... - szepczę do dziecka, ale wiem, że to i tak nic nie da. Staram się brać głębokie wdechy, żeby się uspokoić. Dalej cholernie boli, ale już nie płaczę. Czuję, że jest mi gorąco. O wiele za gorąco. Kładę się na boku i chłodzę głowę o zimną posadzkę. Zasypiam...

*1 hour later*
*Justin's view*
- Okej. To mamy już nagrane, ale w sumie zmieniłabym trochę ostatni wers. Nie brzmi to idealnie - mówi Miley odsłuchując na jednej słuchawce to co przed chwilą nagrała
- Masz rację. Coś tu nie gra. Spróbujesz jeszcze raz?
- Dobra - wchodzi do studia i zakłada słuchawki. Puszczamy muzykę, a ona próbuje dopasować idealny kawałek.
Kiedy ona próbuje po raz setny kolejnego dźwięku ja sprawdzam telefon. Świetnie! Wyładował się. Podłączam szybko ładowarkę i włączam go. 5 nieodebranych od Julki, 10 od Demi i kilka od Kenny'ego. Szybko dzwonię do Julki. Po kilku sygnałach słyszę zdenerwowany głos Demi:
- No wreszcie! - krzyczy
- Gdzie Julka? - od razu prostuję się i czuję jak serce mi szybciej bije
- Jesteśmy w szpitalu. Zadzwoniła do mnie, że coś ją bardzo boli. Teraz jest na badaniach, ale nic nie chcą mi powiedzieć. 
- Ale co ją bardzo bolało?! - wydzieram się, a wszyscy wokoło się na mnie patrzą
- Brzuch. Bolał ją brzuch. Tylko tyle wiem. 
- Jest tam Kenny? - pytam zgarniając ze stołu kluczyki i wybiegam ze studia nie tłumacząc nic nikomu
- Jest. Próbuje się czegoś dowiedzieć, ale jego też ignorują. Justin, przyjedź tu szybko, proszę cię...
- Jadę już! W którym szpitalu jesteście? 
- Nie wiem. W tym najbliższym. Nie mam pojęcia gdzie to dokładnie jest.
- Dobra. Wiem gdzie. Zaraz będę. Jestem blisko.
Wsiadam szybko do samochodu i wyjeżdżam na ulicę z piskiem opon. Inne samochody tylko migają mi przed oczami. 
- Kurwa, kurwa, kurwa! - walę w kierownice i czuję rosnący niepokój. 
Coś jest nie tak! Coś musiało się stać... 
Skrzyżowanie. Błysk świateł zwraca moją uwagę. Odwracam głowę i wszystko co zdążę zarejestrować to światła samochodu.

*Julia's view*
Mam podłączone KTG. Leżę głaszcząc brzuch i wpatrując się w rytm bicia serduszka. Będę miała synka. Będziemy mieli synka. Słyszę ciche pukanie do drzwi i wchodzi Demi. Jest ostrożna i powoli wchodzi do pokoju:
- Wszystko okej? - pyta siadając na rogu łóżka
- Tak. Już jest dobrze. Czasem tak się zdarza, ale to nic poważnego. 
- Całe szczęście. A ty jak się czujesz?
- Jestem zmęczona, ale cieszę się, że jemu nic nie jest - uśmiecham się do niej szeroko
Do pokoju wchodzi lekarz. Uśmiecha się do nas, a Demi wstaje szybko i robi mu miejsce.
- Nie trzeba. Ja tylko wpadłem powiedzieć, że za godzinkę Panią wypuścimy. Musimy tylko dostać wszystkie wyniki i wypełnić trochę dokumentów. 
- Och. To dobrze - odwzajemniam uśmiech - kiedy mam przyjść na kontrolę?
- Cóż, właściwie, to powinna Pani przychodzić co tydzień. To już ostatni miesiąc, więc tak będzie najlepiej. W takim razie, do zobaczenia za chwilę.
- Czyli to chłopak, tak? - pyta Demi kiedy tylko zamykają się drzwi za doktorem
- Tak - szczerzę się - nawet nie wiesz jak jestem szczęśliwa, że to chłopiec. Justin też się ucieszy.
- Dzwonił. Już tutaj jedzie. Bardzo się zdenerwował.
- Nie dziwię się. Trochę zamieszanie się zrobiło, a tutaj fałszywy alarm. Przepraszam, że oderwałam cię od zajęć.
- Nie ma sprawy. Najważniejsze, że już jest okej - ściska moją dłoń i uśmiecha się pokrzepiająco
Kilkadziesiąt minut później pielęgniarka odłącza urządzenia i daje mi dokumenty. Czekając na lekarza dzwonię po raz kolejny do Jusa, ale on nie odbiera. Ma wyłączony telefon. Demi już pojechała, ale z tego co mówiła, powinien już być. Denerwuję się, ale nie dramatyzuję. Nagle mój telefon wibruje mi w rękach, a ja aż podskakuje. Scooter dzwoni.
- Hej! - odbieram szybko i staram się być uprzejma
- Justin jest w szpitalu. Miał wypadek - cały świat wiruje mi przed oczami - jestem w drodze. 
Rozłączam się i w pośpiechu zostawiam wszystkie rzeczy tak jak leżą. Jedyne co trzymam to telefon. Stojąc w windzie zerkam na zdjęcie na ekranie i czuję wszechogarniający niepokój. Miał wypadek. Jak poważny? Po głosie Scootera wnioskuję, że nie jest... Kurwa! Mój Justin miał cholerny wypadek! Jechał do mnie, bo się bał, a teraz to on tutaj jest.
Wpadam na kontuar recepcji:
- Przywieźli tutaj chłopaka, po wypadku. Przed chwilą - mówię chaotycznie i szybko
- Korytarz na lewo. Za szklanymi drzwiami. Proszę poczekać na krzesłach przed salą.
Bez słowa pędzę na lewo i ledwo co trzymam się na nogach kiedy widzę duży napis "Sala Operacyjna". Widzę Scootera, który już tam siedzi i Pattie która nerwowo krąży po korytarzu. Twarz ma czerwoną od płaczu, a pod oczami czarne smugi maskary. Scooter siedzi z głową w dłoniach. Kiedy drzwi się za mną zamykają podnosi się i podchodzi szybko do mnie.
- Usiądź - mówi do mnie i stara się mnie posadzić
- Powiedz mi co się dzieje! - krzyczę przez łzy - co mu jest?!
- Uspokój się. Jeszcze nic nie wiemy. Wiem tylko tyle, że na skrzyżowaniu niedaleko studio nie zatrzymał się i wjechał w niego jakiś Jeep. Walnął w jego stronę. Widziałem samochód po drodze...
- Nie mów mi... - błagam go i chowam twarz w dłoniach.
Moje serce łamie się teraz na miliardy kawałeczków. Niewiedza doprowadza mnie do szaleństwa. Przygryzam opuszki kciuków i czuję, jak łzy spływają mi po szyi i rękach. Wpatruję się ślepo w jeden punkt i wszystko co teraz mam w głowie to obraz z mojego snu. Obraz nieprzytomnego Justina w otoczeniu masy lekarzy. Potrząsam głową na tą myśl i staram ją od siebie odsunąć. Mijają sekundy, minuty, godziny... Nie wiem. Czas dłuży się niemiłosiernie. Widzę biegających lekarzy i pielęgniarki, ale nikt nie chce nam nic powiedzieć. 
Wreszcie wychodzi mężczyzna w średnim wieku w białym kitlu. Staje przed Pattie i patrzy się po nas. Szybko podchodzę do nich:
- Państwo są...?
- Jestem jego managerem. To jego matka i dziewczyna. Doktorze, wszystko z nim w porządku?
- Stan pacjenta jest poważny, ale stabilny. Nie odniósł większych złamań, dzięki poduszkom powietrznym, aczkolwiek ma dość silny wstrząs mózgu, złamane dwa żebra, poważnie zbity nadgarstek i parę głębszych ran, które już zaszyliśmy. Kręgosłup jest uszkodzony, ale nie poważnie. Jak na razie jest nieprzytomny, co właściwie działa na jego korzyść. Musi dużo odpocząć. Lekarze właśnie kończą zakładać ostatnie szwy.
- Czy będziemy mogli do niego wejść?
- Tak. Przewieziemy go do jednoosobowej sali na drugim piętrze.
Drzwi za lekarzem rozsuwają się wyjeżdża srebrne, solidne łóżko w otoczeniu pielęgniarek i lekarzy. Widok twarzy Justina przeraża mnie, bo na kilka szwów i mnóstwo siniaków. Z ust wystaje mu rurka, a przy łóżku jedzie stojak z kilkoma butelkami.
Zakrywam usta dłonią i czuję łzy w ustach. Podbiegam do łóżka i łapię jego rękę. Jest chłodna przez co jeszcze więcej łez spływa mi po policzkach. Lekarze odsuwają mnie i zapewniają, że zaraz będę mogła do niego wejść. Kiedy drzwi za nimi się zamykają wybucham głośnym płaczem. Scooter podchodzi do mnie i przytula mnie, co bardzo mnie dziwi, ale nie narzekam.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Widzisz? Już jest bezpieczny - szepcze mi we włosy
Wszyscy troje jedziemy na drugie piętro. Sala Justina jest ekskluzywna, jeśli tak można nazwać sale szpitalną, gdzie jest od cholery urządzeń, a każde z nich wydaje inny, denerwujący dźwięk. Siadam na jednym z krzeseł przy łóżku i biorę jego rękę. Jest cieplejsza, ale dalej wydaje mi się, że jest mu zimno. Całe ręce i klatkę piersiową ma w gęsiej skórce. Podciągam mu kołdrę pod samą szyję i głaszczę go po policzku. Żadnej reakcji. Pattie patrzy ze smutkiem w oczach na swojego syna, ale już nie płacze. Jedynym śladem po niedawnym niepokoju są ściągnięte brwi i szare smugi maskary pod oczami.
Po kilku godzinach, kiedy za oknem jest już ciemno wchodzi lekarz na wieczorny obchód. Pytam się go przy okazji, kiedy Justin może się obudzić. Niestety odpowiedź mnie nie zadowala, wręcz dołuje. Nie wiadomo. Przy tak poważnym wstrząsie mózgu nie można nic stwierdzić. Prawdopodobnie dzisiejsza doba będzie decydująca, bo nic nie wiadomo o jego stanie po wszystkich lekach i zabiegach. Pattie zasnęła na miękkiej kanapie w rogu pokoju, a ja, mimo łóżka które mi dostawiono, siedzę dalej na krześle i przytulam się do jego ramienia, najostrożniej jak mogę. Ma stłuczony cały bark, więc nie wiem gdzie go boli. Wolę być delikatna.
Wreszcie z uwagi na bolący kręgosłup kładę się na moim łóżku. Scooter przed wyjściem przestawił je jak najbliżej Justina, dzięki czemu mogłam trzymać go za rękę cały czas. Trudno mi było zasnąć, ale stres, którego dzisiaj miałam niemało wykończył mnie i w końcu opłynęłam w niespokojny sen.
Rano obudziłam się kiedy lekarze sprawdzali aparatury i badali Justina. Przyglądałam się temu przez chwilę, ale postanowiłam pójść po coś do jedzenia do bufetu. Kupiłam kawę dla Pattie, dla siebie sok pomarańczowy i dwa bajgle z masłem. Pattie tylko podziękowała uśmiechem i dalej patrzyła się na Justina.
Po paru godzinach zupełnej ciszy, przerywanej tylko pikaniem kardiogramu, zeszłam piętro niżej po moje wyniki. Przy okazji zostałam zbadana, bo stres który wczoraj przeszłam mógł mi zaszkodzić. Po otrzymaniu kolejnych wyników uspokoiłam się, bo wszystko było w porządku. Znowu zeszłam na dół do bufetu, tym razem po coś słodkiego i wodę mineralną.
Pielęgniarka, która przychodzi do Justina powiedziała mi, żebym czasem moczyła mu usta i jeśli coś mnie zaniepokoi żebym wciskała czerwony guzik na pilocie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się ponuro, na co ona ścisnęła moje ramie i wyszła.

Kolejne dni mijały podobnie. Codziennie ten sam schemat. Pobudka, obchód, kafeteria, ginekologia, czytanie Justinowi wiadomości od Beliebers, kafeteria, badania, pora mycia, wieczorny obchód i sen. Dzień w dzień to samo, ale nie nudziło mi się to. To mi pomagało zapomnieć o czasie, który już minął od wypadku. Justin dalej nawet nie drgnął. Martwię się, ale wszyscy mnie uspokajają. Pattie już pojechała do domu, bo musiała zająć się pracą, tak samo jak Scooter. Najczęściej przyjeżdżał Kenny, Fredo i Miley. Zostawiałam ich samych, albo zamieniłam dwa słowa. Nie miałam ochoty rozmawiać i roztrząsać wszystkiego. Słuchanie ich podejrzeń, przypuszczeń i rad męczyło mnie i irytowało.
Wreszcie po tygodniu doznałam szoku. W drzwiach pojawiła się Selena, cała zapłakana, roztrzęsiona i rozmazana.
- Przepraszam... Przepraszam, że teraz. Musiałam skończyć koncerty... Tak mi przykro... Tak bardzo cię przepraszam, kochanie - szepcze do niego
Łzy kręcą mi się w oczach i czuję niemiłe ukłucie zazdrości. Nawet mnie nie zauważyła.
- Wszystko już dobrze - mówię szeptem, a ona aż podskakuje.
Zastyga w pół gestu, a ja patrzę przez łzy na jej zapłakaną twarz.
- Ja... Ja... - jąka się i ucieka wzrokiem
- Nie tłumacz się... - szepczę jeszcze ciszej niż poprzednio - wiem...
Opada ciężko na krzesło i patrzy się na mój brzuch. Lustruje mnie od góry do dołu, na co ja tylko obejmuję brzuch i wzdycham.
- Przepraszam - mówi jeszcze raz - naprawdę nie to miałam na myśli... Gratulacje - mówi i wymusza uśmiech - do twarzy ci w ciąży.
- Nie szkodzi. I dziękuję - odwzajemniam uśmiech, chociaż wcale nie mam ochoty unosić kącików ust.
Zapada między nami niezręczna cisza. Żadna z nas nie ma o czym mówić, więc biorę gazę z szafki, moczę ją i przytykam delikatnie do jego rozciętej wargi.
- Kiedy się obudzi? - pyta cicho
- Nie wiadomo, ale to lepiej dla niego, żeby poleżał dłużej. Lekarze mówią, że jeśli się obudzi, zrastanie kości i gojenie ran będzie dłuższe, bo bądź co bądź będzie się bardziej ruszał. Teraz, kiedy oddech ma unormowany, żebra go nie bolą, nie ruszają się bardzo, więc lepiej się zrastają. Potrzebuje odpoczynku.
- Jak to się stało, że miał wypadek? - marszczy lekko brwi, ale nie podnosi na mnie wzroku
- Jechał do mnie do szpitala - spuszczam głowę - śpieszył się, bo nie wiedział co się dzieje i nie zauważył, że wjechał na czerwonym na skrzyżowanie. Tylko dzięki poduszkom powietrznym uszedł z życiem i bez wielkich urazów.
- Czemu byłaś w szpitalu? - dopiero teraz spojrzała na mnie niewzruszonym wzrokiem
- Dostałam mocnego skurczu, przestraszyłam się i Demi odwiozła mnie do szpitala. Fałszywy alarm.
Wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
- Dlaczego pojawiłaś się w moim życiu? - pyta łamiącym się głosem
Stoję oniemiała i patrzę na nią zdziwiona.
- Justin, Demi, Jazzy, Jaxon, Pattie, Fredo. Wszyscy cię kochają, a o mnie zapomnieli. Mi też na nich zależy.
- Selena, przykro mi to mówić, ale tak czasem bywa. Nie wypowiem się na temat Demi, ani bliskich Justina, bo wiem tylko co on o tym myśli. Byłaś jego przeszłością, dobrą, ale coś poszło nie tak. To ja jestem teraz, i nie tylko ja. Czas się pogodzić z tym, że czas płynie. Przykro mi, bo wiem co do niego czujesz, ale gdyby cokolwiek miało być, to by trwało dalej...
Nie odzywa się, tylko ze łzami w oczach dotyka jego policzka i wychodzi.

środa, 20 listopada 2013

II

Przez cały tydzień siedzieliśmy w domu ciesząc się sobą i uciekając od rzeczywistości. Żadnych komputerów, komórek, telewizji. Tylko my i nasz nowy dom. Wiedzieliśmy, że mimo tego, że teraz jest okej, bo nie wiemy o niczym, to i tak musimy w końcu się z tym zmierzyć, powiedzieć jaka jest prawda i co zrobimy. Ja dodatkowo boję się chwili, w której będę musiała spojrzeć rodzinie Justina w oczy. Nie wiem co oni o tym myślą. Wiem tylko tyle, że wiedzą i że wspierali go. Ale nie wiem, czy wspierali mnie. 
- Justin - mówię cicho w stronę leżaka obok mnie - jak długo jeszcze będziemy się odcinać od tego wszystkiego? Zaczynam się poważnie bać.
- Ja też. Dlatego nie mam ochoty kończyć naszych wakacji - przeciąga się i patrzy się w moją stronę
- Ale to nie wakacje. To ucieczka od problemów, a tak nie robią dorośli ludzie. Naprawdę musimy w końcu się z tym zmierzyć, czy tego chcesz, czy nie - podnoszę się do pozycji siedzącej i wpatruję się w miasto w oddali. Justin milczy i patrzy się w niebo - albo będziemy się oszukiwać i sycić pozornym szczęściem, albo spróbujemy je naprawdę przywrócić. To jak teraz żyjemy, to tylko iluzja spokoju. Cisza przed tornadem, bo to już nawet nie burza. Musisz wrócić do studio, dokończyć płytę, wydać ją.
- A pomyślałaś, że już nikt może nie chcieć kupować mojej płyty? To bez sensu wydawać płytę, kiedy nikt jej nie kupi…
- W takim razie praca na marne? Miesiące harowania przez całe dnie, miesiące mojego siedzenia w domu i czekania na ciebie, tęsknienia za tobą, miesiące życia muzyką. To ma pójść się walić? Nie ważne co zrobisz, ktoś zawsze będzie chciał cię słuchać. Pamiętasz co kiedyś mówiłeś? „Chciałbym robić muzykę za darmo”. I gdzie jest teraz ten chłopak? Wiem, że dorosłeś, wiem, że dużo się w naszym życiu dzieje, ale to nie zmienia faktu, że zmieniłeś się przez te 6 lat. Co się dla ciebie teraz liczy? Prawdziwi fani i mniej pieniędzy i rozgłosu, czy fałszywi fani, którzy patrzą tylko na życie prywatne a do tego masa rozgłosu, sławy i pieniędzy? Co się dla ciebie liczy, Justin?
Milczy. Patrzy się na mnie i myśli co ma powiedzieć.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam - wstaję i wchodzę przez rozsuwane drzwi do salonu, a potem wchodzę do kuchni, nalewam szklankę wody i staje przy blacie powstrzymując się od płaczu. Nie wiem co się z nim stało, ale nie podoba mi się to. Czas pomyśleć czego się chce.
Odwraca mnie do siebie i patrzy mi w oczy. Widzę w nich ból i niezdecydowanie. Łzy spływają mi po policzkach i nie próbuję ich już powstrzymać.
- Zastanawiałeś się. Naprawdę aż tyle się zmieniło? 
- Ja… Nie wiem. Sam już nie wiem. Dużo się zmieniło przez te wszystkie lata, ale teraz patrzę na wszystko inaczej, bo to moja praca. Śpiewanie stało się moją rutyną. Robię to cały czas, rzadko kiedy mam czas odpocząć. Nie chcę zawieść fanów, bo to by mnie zniszczyło, gdyby odeszli. A wiem, że nie wszyscy są takimi, żeby zostać ze mną nie ważne co. Muszę myśleć o wszystkim, a nie tylko o uczuciach i tym co ja bym chciał. Nie jestem sam w tym biznesie i nie zarabiam tylko dla siebie. Mam sponsorów i ludzi z ekipy, którzy muszą dostać pieniądze, bo to ich praca i poświęcają się jej w 100%. Tu nie chodzi tylko o to co ja chcę, ale co muszę zrobić względem innych.
- Wiem, że nie jesteś sam, ale martwię się. Boję się, że się zmieniłeś, że nasza sytuacja cię zmieniła, że zniszczyła twój zapał i wiarę w siebie. Widzę, że nie jesteś taki sam, że jesteś zgaszony. Nie widzę tych wesołych ogników w twoich oczach.
- Boję się. Ciągle się boję - mówi ledwo dosłyszalnym szeptem
- Wiem...
- Nie, nie rozumiesz. Nie boję się im powiedzieć... - odwraca się i przeczesuje włosy palcami
- To czego się boisz? Powiedz mi. Chcę zrozumieć - łapię go za ramię, ale on dalej się do mnie nie odwraca
- Dalej nie wierzę, że dam sobie radę.
- Z dzieckiem? - kiwa nieznacznie głową - Chodź - biorę go za rękę i ciągnę w stronę kanapy - porozmawiajmy. Szczerze. Powiedzmy sobie wszystko czego się boimy. Okej?
Wzdycha ciężko i dalej wbija wzrok gdzieś w ścianę. Nie patrzy na mnie, ale za to ja wpatruję się w niego czekając co powie, ale on dalej milczy...
- Boję się tego, że twoja rodzina będzie inaczej na mnie patrzyła... - zaczynam - i boję się, że przerośnie mnie cała sytuacja. Ból fizyczny, psychiczny, nocne wstawanie, poświęcenie siebie dla dziecka. Wszystko - on dalej milczy, jednak wreszcie odwraca głowę w moją stronę i widzę błyszczące łzy w jego oczach.
- A co jeśli to ja sobie nie poradzę? Jeśli... Jeśli nie ogarnę się? Dopóki ciebie nie było w moim życiu, bardzo dużo imprezowałem... zupełnie inaczej wyglądało moje życie. Przyćpałem parę... dużo razy. Zmieniłaś mnie, bo przy tobie nie miałem problemów. Ale problemy się zaczęły, a ja znowu wziąłem...
Patrzę na niego oniemiała. Ćpał. Czyli wszystko co myślałam kiedy siedziałam w tym nieszczęsnym, małym pokoiku w Warszawie było prawdą. To nie tylko zmęczenie, nie smutek. On rzeczywiście coś ćpał...
- Kiedy ostatnio? - rzucam oszołomiona, patrzą się niewidzącym wzrokiem na jego twarz, a on milczy - kiedy? - podnoszę głos i skupiam się na jego oczach
- Ja...
- Powiedz mi, do cholery! - wydzieram się
- 11 dni temu. Odkąd tu jesteś...
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - nie pozwalam mu dokończyć. Jestem wściekła!
- Bo nigdy cię nie okłamałem. Zawsze jestem z tobą szczery.
- Nie zaprzeczam, ale to są narkotyki! One uzależniają! Skąd mam wiedzieć, że nie weźmiesz?! Ćpałeś przez te 2 miesiące?
- Tak... - mówi po chwili milczenia. Widzę, że żałuje, ale moja wściekłość jest tak wielka, że bierze górę na tym, co widzę w jego oczach.
Wstaję i bez słowa idę do naszej sypialni na górze. Patrzę się przez chwilę przez wielkie, sięgające podłogi okno, ale nie zwracam uwagi co się tam dzieje, tylko myślę nad tym, co mam zrobić.
- Proszę cię... wybacz mi... - słyszę za sobą jego cichy szept
Odwracam się do niego i patrzę mu w oczy. Co mam zrobić? Uwierzyć, że nic nie weźmie? Widzę, że jest szczery. Nie widziałam nigdy na jego twarzy takiej skruchy i takiej szczerości.
- Wszystko co miałem, wyrzuciłem. Więcej nic nie wezmę, nie zapalę. Nic. Teraz wy się dla mnie liczycie. Kocham was i was nie zostawię. Obiecuję.
Dalej milczę. Nie wiem co mam robić. Dlaczego nikt go nie pilnował? Wiem, nie jest dzieckiem, ale życie ma trudne. Ktoś powinien go trzymać na ziemi. Scooter chociażby. On jest jego managerem! Dlaczego go olał? Dlaczego pozwolił na to?
Uświadamiam sobie, że nie jestem zła na Justina, tylko też na siebie, Scootera, Pattie, Fredo i każdego kto jest wokół mojego chłopca. Jak oni mogli na to pozwolić? Jak ja mogłam pozwolić?!
- Powiedź coś, proszę. Wiem, że źle zrobiłem, że znowu mi nie ufasz, że cię zawiodłem, ale przysięgam na wszystko. Więcej już nic nie wezmę. Nie ruszę niczego.
- Wierzę ci - mówię szeptem i patrzę mu głęboko w oczy - Wiem, że trudno ci było wszystko znieść. Zawsze jest ci trudno, ale przecież wiesz, że to nie jest sposób na ucieczkę. Jeśli już nie możesz wszystkiego wokół ogarnąć masz mnie, mamę, przyjaciół. Jesteśmy tu dla ciebie. Dla nikogo innego. Jesteśmy po to, żeby cię wspierać.
Nic nie mówi tylko dalej się na mnie patrzy. Jego oczy się zmieniły. Dalej są zmartwione, ale o wiele spokojniejsze. Więcej w nich determinacji niż smutku. Uśmiecham się do niego i głaszczę jego policzek. Przechyla głowę, żeby dopasować się do mojej dłoni. Zamyka oczy, delikatnie łapie mnie za rękę i całuje jej wnętrze.
- Kocham cię, Justin. Zawsze ci pomogę, nie ważne co byś zrobił. Zawsze cię wysłucham i postaram się razem z tobą wymyślić rozwiązanie. Tylko proszę cię. Nie ukrywaj nic przede mną, dobrze?
Dalej nic nie mówi tylko przytula mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
- Wiemy, co chcemy dzisiaj robić? - pytam się odchylając głowę na tyle, żeby móc na niego spojrzeć - nie mam ochoty siedzieć w domu.
- Naprawdę musimy wychodzić? - pyta się marszcząc brwi
- Justinie Drew Bieberze! Czy ty się boisz? - pytam, teatralnie się złoszcząc i opierając ręce na biodrach
- Skąd ty masz tyle odwagi? - pyta się z czułością w oczach
- To nieuchronne, Justin. Musimy się z tym zmierzyć prędzej, czy później. Co ty na to, żeby pojechać do centrum i kupić parę rzeczy?
- Łażenie po sklepach, tak? - unosi jedną brew - mam jakieś wyjście?
Namyślam się przez chwilę:
- Chyba nie - uśmiecham się szeroko i wchodzę do garderoby.
Rozpaczliwie poszukuję większych ciuchów, ale na próżno. Chcąc nie chcąc wybieram niebieską sukienkę do kostek. Jest luźna, zwiewna i... to jedyne w co się mieszczę. Przeglądam się w lustrze i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie wyglądam najgorzej. Z dolnej półki (z trudem) wyjmuję brązowe rzymianki i siadając na okrągłej pufie na środku ledwo co je zakładam.
Dociera do mnie jak w bardzo zaawansowanej ciąży jestem. Nie zmieniłam się na twarzy, ani nie przytyłam za bardzo. Jedyną oznaką mojego stanu jest wielka, nieproporcjonalna do mojego ciała piłka na brzuchu, która teraz rusza się leniwie. Oczywiście na gramolenie się mojego dziecka wybucham śmiechem, bo jest to zarówno cudowne, jak i dziwaczne uczucie. Jakby coś łaskotało cię od środka, a czasem wkładało ci palce między żebra (co do najprzyjemniejszych nie należy).
Wychodzę zapinając ostatnią bransoletkę i zarzucając torebkę na ramię. Po drodze zbieram telefon, kluczyki Justina, klucze do domu i parę cukierków z miski w kuchni.
- Justin! Jestem gotowa! - krzyczę w stronę schodów - długo jeszcze?!
- Tu jestem - wychodzi z tarasu chowając swojego iPhona do kieszeni spodni - masz kluczyki?
Podzwaniam mu nimi przed nosem, a on z uśmiechem je bierze. Nie bez powodu wybrałam fioletowe Porshe. Jest po prostu wyższe od mojego ukochanego Lamborghini. Krótko mówiąc, nie wytoczyłabym się z tego białego potwora autostrad.
Po ponad godzinie jesteśmy już w centrum. Kręcimy się po uliczkach szukając miejsca do zaparkowania i jakichś ciekawych sklepów. Wreszcie po mozolnych poszukiwaniach znaleźliśmy - jak dla mnie zbyt ekskluzywne - butiki. Okazało się, że ceny są w nich niebotyczne, więc Justin musiał nalegać, żeby kupić mi torebkę Alexandra McQueena. Nie powiem, jest śliczna, ale tyle pieniędzy za torebkę... No cóż...
Kiedy odwróciliśmy się w stronę wyjścia zobaczyliśmy przez szyby, że dużo ludzi zebrało się na schodach i teraz wlepiają nosy w witrynę sklepu żeby nas lepiej zobaczyć. Wychodzimy zakrywając twarze, ale nie sądzę, żeby to coś dawało. Kątem oka widzę kilka błysków fleszy, na co tylko bardziej chowam twarz w bluzie Justina. Przez cały czas mamy splecione ręce, żeby się przypadkiem nie rozdzielić. Do następnego butiku idziemy w towarzystwie kilku fanów, którzy proszą o autografy i pytają się, kiedy urodzi się mały Bieber. Słyszałam, że obstawiają między sobą czy to chłopiec, czy dziewczynka. Podnoszę wzrok i uśmiecham się do nich szeroko. Nie są źli. Cieszą się razem z nami. Co prawda to tylko mała grupka, ale zawsze to coś. Wyprostowałam się i ściągnęłam kaptur z głowy Justina. Patrzy się na mnie ze zmarszczonym czołem zza ciemnych Ray-Banów:
- Nie chowajmy się przed nimi - szepczę mu do ucha i uśmiecham się
- Jesteś pewna? - pyta konspiracyjnie, a kiedy kiwam głową ściąga okulary i poprawia full-capa.
- Justin! Czemu na tyle zniknąłeś?! - krzyczy któraś z fanek łamiącym się głosem
- Musiałem załatwić swoje sprawy. Przepraszam za moją nieobecność. Nadrobię to - uśmiecha się do niej czarująco, a ona nagle rumieni się i spuszcza wzrok, na co ja śmieję się cicho. To słodkie jak na niego reagują.
- Możemy zrobić sobie z wami zdjęcie? - pyta następna, a reszta jej wtóruje. Patrzymy po sobie, wzruszamy ramionami i z uśmiechem pozujemy do zdjęcia grupowego, a potem do kilku bardziej osobistych.
- Kochamy cię! Nie zostawiaj nas więcej! - jeszcze następna płacze tuż obok nas, więc Justin ją przytula i cicho mówi, że nigdzie więcej się nie rusza.
Ku mojemu zdziwieniu po zdjęciach i krótkiej rozmowie wszyscy podziękowali nam i odeszli podekscytowani. Zostawili nas samych, żebyśmy mogli w spokoju zrobić zakupy.
- Widzisz? Nie było tak źle - mówię do Justina i wsuwam mu rękę pod ramię.
Po 2 godzinach łażenia wreszcie idziemy do samochodu. Po drodze oczywiście paparazzi pojawiają się przed nami, ale tylko wkładamy ciemne okulary i ze spuszczonymi głowami idziemy do samochodu. Patrząc na witryny dostrzegam sklep z dziecięcymi ubrankami i zatrzymuję się gwałtownie:
- Justin, może wejdziemy? - pytam dalej patrząc na malutkie śpioszki w pastelowych kolorach. Jus zerka na mnie i podąża za moim wzrokiem.
- Jeśli chcesz, to jasne - mówi i splata nasze dłonie razem.
Przepuszcza mnie przed drzwiami, po czym prosi paparazzich, żeby dali nam wreszcie spokój, bo chcemy normalnie zrobić zakupy. Dalej stoją pod sklepem, ale już nie oślepiają nas błyskami fleszy.
Kobieta w średnim wieku, bardzo elegancko ubrana, w nienagannej fryzurze i makijażu podchodzi do nas i z uśmiechem na ustach opowiada nam co możemy tu znaleźć, a potem mówi o poszczególnych ciuszkach. Słucham jej jednym uchem, a tak naprawdę podziwiam malutkie sukieneczki, koszule, krawaciki, garniturki i urocze balerinki.
- Potrzebujemy czegoś uniwersalnego. Najmniejszy rozmiar jaki macie - mówię kiedy wreszcie kobieta kończy trajkotanie
- Rozumiem. Podstawowa wyprawka? - pyta bardzo poważnym i rzeczowym tonem
- Chyba tak... A co taka podstawowa wyprawka zawiera? - pytam zerkając na Justina, który właśnie ogląda małe rurki i full-capy. Śmieję się do siebie i idę za kobietą.
- Podstawowy zestaw dla maluszka możemy sami skomponować. Zawartość zależy od Państwa - mówi do mnie - tutaj mamy dział dla noworodków. Proszę wziąć co się Pani podoba i skomponować własny zestaw - uśmiecha się jeszcze raz.
- Kochanie? - wołam go, bo jest na drugim końcu sklepu - chodź tutaj.
Razem wybieramy małe śpioszki, rękawiczki, czapeczki i parę akcesoriów, które chyba są niezbędne.
Siedząc w samochodzie Jus zaczyna rozmowę:
- Powinniśmy chyba pójść do lekarza, prawda? - zerka na mnie po czym znowu wpatruje się w drogę
- Tak. Powinniśmy. Muszę zanieść dokumenty i jakieś wyniki badań.
- Ostatnio dużo podróżowaliście, więc chyba najwyższa pora.
- Widzę, że bardzo poinformowany jesteś w temacie - podnoszę brwi i staram się ukryć śmiech
- Nie zapominaj kotku, że mam dwójkę rodzeństwa.
- Ach prawda! - pacnęłam się w głowę - zapomniałam że jest między wami taka duża różnica.
- Więc nie jestem takim debilem w sprawach dzieci - posyła mi swój seksowny uśmiech, a mi się robi gorąco.
- Nie sądzę, żebyś w jakiejkolwiek sprawie był debilem, panie Bieber... - jeszcze szerzej się uśmiecha, ale dalej nie spuszcza wzroku z jezdni
- Może wreszcie dowiemy się kto do nas dołączy?
- Jeśli chcesz. Wcześniej nie chciałam wiedzieć, bo nie wiedziałam czy ty chcesz. Wolałam oswoić się z myślą, że w ogóle będziemy mieli dziecko.
- Ja bym wolał, żeby to był chłopiec, a ty?
- Nie wiem. Zawsze wyobrażałam sobie sytuację idealną, czyli duży brat będzie miał pod skrzydłami swoją małą księżniczkę.
Uśmiechnął się lekko i zerknął na mnie szybko.
- Wiesz co?
- Hmm? - odwracam się od szyby w jego stronę
- Kocham cię

piątek, 1 listopada 2013

I

To już drugi miesiąc po naszym rozstaniu. Teraz jest jeszcze gorzej niż poprzednim razem. Przez pierwszy tydzień nic nie jadłam, ledwo co piłam, przesiadywałam całymi dniami w domu. 5 kilo mniej zaczęło się wyraźnie odznaczać, więc tata wysłał mnie do lekarza. To co usłyszałam przeraziło mnie. Dziecko jest o wiele za małe jak na 5 miesiąc. Od razu poszłam do pobliskiego sklepu, kupiłam parę rzeczy i zrobiłam sobie porządną porcję kurczaka. Na wizycie dowiedziałam się, że termin jest ciężko ustalić, ale prawdopodobnie początek marca. Dostałam też zdjęcia USG i na płycie, i wydrukowane, więc od razu po powrocie do domu wysłałam je Justinowi. Nie dostałam żadnej odpowiedzi, jak zresztą na żadnego sms-a. Może tak jest lepiej.
Teraz, kiedy już w miarę wróciłam do normy, często czuję się samotna w Paryżu, bo nikogo tu nie znam oprócz taty i kilku typowych mam z mojej kamienicy, ale ciężko się z nimi porozumieć, bo dalej mówię tylko po angielsku. Chyba powinnam się nauczyć francuskiego, ale jakoś mi to nie idzie. Chyba to nie mój język.
O ile wyjeżdżając z Amsterdamu płakałam za Justinem i myślałam, że to właśnie jego będzie mi najbardziej na świecie brakować, to teraz uświadomiłam sobie, że nie tylko jego. Tęsknię za troską Pattie, za reprymendami Scootera na temat naszego zachowania, za żartami i wygłupianiem się z Alfredo i za śpiewaniem wspólnie z Danem. Brakuje mi tego wszystkiego i to strasznie. 
Od paru tygodni coraz bardziej oddalam się od taty. Znowu. No cóż, wiedziałam, że nie będzie tak pięknie. Że niby zjawi się nagle i wszystko będzie jak dawniej? Musiałabym być głupia, żeby w to wierzyć. Prawda, nie zapomina o tym, żeby zapłacić wszystko i jeszcze dać mi na życie. Stać go na to i podejrzewam, że stać go też na jedną z tych blondyneczek w ołówkowej spódniczce, która załatwia takie sprawy. Jestem mu wdzięczna za wsparcie finansowe, ale odkąd wróciłam widziałam go 2 razy. Ciężko być całymi dniami samej i nie mieć się do kogo odezwać, więc wychodzę to do kawiarni, do sklepu, do centrum handlowego. Staram się zagospodarować sobie czas.
Wczoraj miałam kolejną wizytę. Dziecko dalej jest małe, ale wszystko jest w porządku. Jak to powiedziała moja lekarka:
- Wydaje mi się, że maluszek będzie drobniutki jak jego mama - mówiła to z tak przymilnym uśmiechem, że aż nie mogłam się nie uśmiechnąć.
Od razu pomyślałam, że nie tylko po mnie odziedziczy drobne kostki, ale po Justinie także. 
Znowu wysłałam Justinowi zdjęcie, bo na tych naprawdę widać dziecko. Widać małe rączki, stópki, nosek i pełne usteczka. O wiele bardziej czuję jak się rusza, jak wbija mi łokcie i kolana w żebra, jak się obraca. Co prawda nie wywija koziołków jak kiedyś, ale to normalne. 
Sama jestem zdziwiona tym, jak szybko zaadaptowałam się w roli przyszłej mamy. Wydaje mi się to takie... naturalne. Mówię do niego, śpiewam mu i wcale nie czuję się dziwnie, bo wiem, że nie mówię do siebie. 
Wysłałam Justinowi sms-a z kolejnym zdjęciem. Znowu nic nie odpisał, mimo, że zapytałam się go, czy wszystko okej. Zaczynam się martwić, bo nie powstrzymałam się i sprawdziłam jego facebooka, twittera, instargama i inne pierdoły. Przez cały miesiąc nic nie pisał. Zero odzewu, zero kontaktu, nic. W końcu biorę do ręki telefon i dzwonię do niego. Od razu włącza się sekretarka. Wybieram numer Pattie. Odbiera po kilku sygnałach i jak zwykle ma anielsko ciepły i spokojny głos:
- Słucham?
- Hej, tutaj Julia - mówię cicho, bo nie wiem jak zareaguje
- Dzień dobry, słonko! Jak się czujesz? - rozpromienia się - Wszystko w porządku?
- Tak, u nas wszystko dobrze, ale martwię się o Justina. Nie odpisuje na moje sms-y, ma wyłączony telefon. Wiesz co się z nim dzieje?
- Właśnie o to chodzi, że nie mam zielonego pojęcia. Nie ma go w domu, nie kontaktuje się z nami od miesiąca. 
- Nie martwisz się o niego? - pytam, bo mówi to ze stoickim spokojem
- Oczywiście, że tak, ale znam Justina. Nie zrobi nic głupiego. Może potrzebował pobyć sam. Jest w centrum uwagi całą dobę, 7 dni w tygodniu. A poza tym kilka dni po jego powrocie do LA ludzie jakoś dowiedzieli się, że się rozstaliście i zaczęło się piekło. Wszędzie, ale to dosłownie wszędzie byli paparazzi. Nie dało się wyjść z domu, bo wszyscy zagradzali bramę. 
- O Chryste... Nie wiedziałam... - zakrywam usta ręką
- Jak to? Nikt cię nie rozpoznał? - pyta ze zdziwieniem
- Nie. Kompletnie. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Pewnie się mnie nie spodziewają... Ach ten Pary... - wyrywa mi się i milknę. Mam ogromną nadzieję, że tego nie usłyszała, ale wiem, że tak
- Jesteś w Paryżu? Jak to?
- Długa historia... Najważniejsze, że już się uspokoili. Zadzwoń do mnie, jak Justin się odezwie. Muszę kończyć.
- Jasne. Dbaj o siebie. Dobranoc.
- Dobranoc, Pattie - głos mi się łamie, bo bardzo za nią tęsknię. 
Kładę głowę na miękkie poduszki i odpływam w sen.
Kiedy się obudziłam i spojrzałam na telefon, miałam kilka nieodebranych połączeń od taty i wiadomość, również od niego. Patrzę na zegarek i zrywam się na równe nogi. Pół godziny temu miałam być pod jego firmą. Musieliśmy pojechać po kamerę, a potem po meble dla dziecka. 
W ekspresowym tempie myję się i zjadam śniadanie. Pół godziny później siedzę już w taksówce ze słuchawkami w uszach i słucham Be Alright. Ta piosenka wiele dla mnie znaczy, szczególnie teraz. Może to trochę destrukcyjne słuchać swojego byłego, który nadal jest w twoim sercu i nosisz jego dziecko... Może.
Płacę i wysiadam z taksówki. Szybko puszczam tacie sygnał i czekam dalej słuchając Be Alright. 
Nagle przykuwa moją uwagę czarny mercedes, który podjeżdża pod firmę. Ma przyciemnione szyby i nie widzę kto nim jedzie. Wreszcie samochód zatrzymuje się, otwierają się tylne drzwi i przez chwilę nikt nie wysiada. Nagle pojawiają się białe buty, które dobrze znam. Reszta, to dla mnie jak sen. 
Justin wysiada zgrabnie z niskiego samochodu i poprawia kurtkę. Ubrany jest normalnie, ale cała jego postać wydaje się nierealna. Zwykła, czarna beanie, niebieska kurtka, nisko opuszczone, czarne spodnie i białe adidasy. Stoję jak wryta i nie wiem co mam zrobić. Tak bardzo mam ochotę do niego podbiec i przytulić się, ale nie wiem czy powinnam, więc dalej stoję jak kołek. Justin ma spuszczony wzrok. Kieruje się do wejścia, praktycznie idąc na mnie. Wreszcie prostuje się i również zamiera. Zawiesza wzrok na wybrzuszeniu pod moją kurtką i na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech. Rusza w moją stronę z tym swoim zniewalającym uśmiechem i staje przede mną. 
- Dzień dobry... - mówi niepewnie, ale nie potrafi ukryć radości.
- Hej, co tutaj robisz? - pytam się autentycznie zdziwiona
- Zabieram cię do domu - uśmiech znika z jego twarzy. Boi się co powiem.
- Justin, może porozmawiamy gdzie indziej, bo ludzie zwracają na nas uwagę... - kilka przechodniów wlepiło w nas wzrok, po czym odeszli.
- Tak, to niezły... Dzień dobry - mówi Justin i patrzy się na coś nad moim ramieniem... właściwie na kogoś...
Momentalnie się odwracam i wyrasta przede mną tata. Wzrok ma mrożący, postawę pozornie spokojną, ale i tak wydaje się groźny. Przysuwam się do Justina i patrzę niepewnie na tatę.
- Hej, tato. To jest Justin... ale chyba już wiesz... - mówię cicho, a tata wyciąga rękę i wita się z Jusem
- Dzień dobry - mówi w miarę spokojnym głosem - rozumiem, że przekładamy nasze dzisiejsze zakupy, prawda? - mówi do mnie, ale dalej zerka na Justina... Niezręcznie...
- Wiesz... Chcielibyśmy porozmawiać. Pojadę sama - uśmiecham się do niego
- W takim razie, ja wracam do pracy. Miłego dnia, córeczko. Do widzenia, Justin.
Tata wchodzi do firmy, a ja odwracam się do Justina:
- Jedźmy - łapię go za rękę i ciągnę w stronę samochodu.
Nagle przed nas wyskakuje jakaś dziewczyna z telefonem i robi nam zdjęcie. Mówi coś po francusku, a właściwie drze się wymachując telefonem. Pokazuje na mój brzuch i już wiem, że mamy przerąbane...
Wsiadamy szybko do samochodu, zamykamy drzwi i odjeżdżamy z piskiem opon. Jestem przerażona, bo jeśli ona to wyśle gdziekolwiek, jesteśmy skończeni. Patrzę się na Justina, a on na mnie. W jego oczach widać niepokój, ale też radość.
- Kurwa... - szepczę i chowam twarz w dłoniach
- Przynajmniej wszystko załatwione - mówi Justin, a ja spoglądam na niego zdziwiona - no co?
- Justin, po co tutaj przyjeżdżałeś? Już wszystko się układało, wszystko byłoby dobrze! Poza tym... W jaki sposób mnie znalazłeś do cholery?!
- Pojeździłem trochę po świecie... - mówi i uśmiecha się tajemniczo - proszę cię, wróć ze mną. Nie musimy się już ukrywać. Za jakieś 10 minut wszyscy na świecie będą o tym wiedzieć. Naprawdę chcesz się ukrywać? Teraz już nie masz jak, bo wszyscy wiedzą, że tu jesteś.
- Justin, ale...
- Nie mów mi, że nie chcesz, bo wiem, że to nie prawda. Nie rób mi tego, proszę. Te dwa miesiące były dla mnie największą katorgą. Ty też cierpiałaś, prawda?
- Tak...
- Weź to co czułaś i pomnóż przez 2. Nie tęskniłem tylko za tobą. Tęskniłem za wami. Za tobą i za naszą Fasolką. Nie mogłem znieść myśli, że mogę widzieć ją tylko co jakiś czas. Nie chcę tego. Bardzo tego nie chcę. Nie zostawiaj mnie - w jego oczach widać jakieś szaleńczo silne uczucia. Biega wzrokiem po mojej twarzy, stara się z niej coś wyczytać. Wiem, że chce zobaczyć moje emocje. Nie wiem czemu ich jeszcze nie dostrzega, bo zawsze potrafił wszystko wyczytać z moich oczu. Każdą radość, każdy smutek, każde zmartwienie.
- Powiedz coś. Proszę - szepcze i łapie mnie za ręce - Julka, kurwa, nie każ mi spędzać kolejnej chwili bez ciebie! Nie zniosę tego, rozumiesz?!
Przetrawiam sobie wszystko w głowie. Staram się oswoić z tym, że to wszystko się teraz naprawdę dzieje. To nie jest sen. A może... Nie. To wszystko jest zbyt realne. Jego ból za bardzo kuje mnie w serce, jego ciepło jest zbyt dotkliwe dla moich dłoni. On tutaj jest i widzę jego łzy. Uwalniam jedną rękę z jego uścisku i ocieram nią jego mokre policzki.
- Usychałam z tęsknoty - szepczę i za nim zdążę się zorientować, już czuję ciepło jego malinowych ust na moich.
Znowu jesteśmy razem. Znowu mam go dla siebie. Znowu czuję się bezpieczna.
Już dawno nie czułam tego smaku. Słodycz żelków, posmak pasty do zębów i Justin. Ten smak lubię najbardziej.
Czuję łzy napierające mi na powieki. Odsuwam się od niego, patrzę w jego karmelowe oczy i dostrzegam jak powoli się uspokaja. Jego oczy stają się delikatniejsze, źrenice wracają do swojego rozmiaru, a na twarzy pojawia się wyraźna ulga.
- Wracasz do domu? Dla przypomnienia: Nigdzie się bez ciebie i naszego dziecka nie ruszam.
Roześmiałam się głośno i pocałowałam go w brodę.
- Wracamy - mruczę i moszczę się w jego ramionach - ale najpierw musimy się spakować - głaszczę się po brzuchu - i coś zjeść - dodaję kiedy czuję lekki ruch.
- No to gdzie mamy jechać? - pyta się mnie
Podałam adres kierowcy i zamknęłam na chwile oczy. Uśmiecham się sama do siebie, bo byłam tak stęskniona jego dotyku, że teraz każde miejsce, które dotknął mrowi mnie przyjemnie. Jedziemy w ciszy ciesząc się swoją obecnością. Chłoniemy swoje ciepło, jakbyśmy wymarźli przez te dwa miesiące i teraz próbujemy jakoś się zregenerować.
W ciągu 20 minut jesteśmy już na klatce i szukam swoich kluczy. Przekopuję swoją torebkę i wreszcie, na samym dnie natykam się na zimny metal. Wyciągam je szybko i drżącymi rękami otwieram drzwi. W ekspresowym tempie zamykam drzwi na zamek i biegnę pędem do łazienki. Justin patrzy na mnie z uniesionymi brwiami, a ja zamykam mu drzwi przed nosem. Wreszcie toaleta...
Myję ręce i wychodzę, a Justin siedzi na kanapie i śmieje się ze mnie.
- No co? Ten mały tam uciska mi wszystko co mam w środku! Co 10 minut chodzę do łazienki i uwierz, to nie jest komfortowe.
Znowu śmieje się dźwięcznie i przyciąga mnie do siebie.
- Stęskniłem się za wami - mówi do mojego brzucha
Uśmiecham się do siebie i przeczesuję jego włosy palcami.
- Idę zrobić coś do jedzenia - mówię i znikam w kuchni.
Po zjedzonym obiedzie siedzimy i bezproduktywnie wylegujemy się na sofie. Ja z głową na kolanach Justina, a on z nogami na stoliku. Oboje trzymamy ręce na moim brzuchu i wyczekujemy kiedy zacznie się ruszać.
- Nie sądzisz, że to dziwne, jak szybko uświadomiliśmy sobie, że będziemy rodzicami? To dla mnie nierealne, że leżymy i zachowujemy się jak normalna para, kiedy tak naprawdę nie mamy z nią nic wspólnego.
- To źle, że się przyzwyczailiśmy do myśli, że za chwilę nie będziemy sami?
- Nie, po prostu to takie... nienormalnie w naszym wieku. Przyznasz, że dziecko było wpadką, a my zachowujemy się teraz jakby to, że będziemy musieli poświęcić cały swój czas jakiejś małej istotce, nie było niczym strasznym, tylko pięknym.
- Na początku tak nie było. Bałem się.
- Nawet nie wiesz jak ja się bałam, że mnie znienawidzisz, że zniszczę ci karierę. Byłam przerażona...
- Dalej nie wiem jak to się stało... To znaczy, znam schemat, ale przecież nie było opcji, prawda?
- Schemat? - śmieję się głośno - zawsze jest opcja. Tyle, że z naszym szczęściem, to ta szansa jeden na milion jest całkiem możliwa.
- Co masz na myśli?
- Ty jeden na milion zostałeś gwiazdą światowego formatu, a ja jedna na milion zostałam twoją dziewczyną.
- No tak. I nasze dziecko jedno na milion będzie miało takich wyjątkowych rodziców - zaśmiał się - właśnie! Miałem ci coś puścić - sięga po laptopa i po chwili podaje mi słuchawki.
Zakładam je i wsłuchuję się w lecącą melodię.
[Odsłuchaj]
Słowa jak zwykle idealnie opisują to, co Justin czuje. Dalej wierzy w naszą miłość, dalej wierzy w nas. To ja przestałam wierzyć, że wszystko może się ułożyć. Przestałam wierzyć, że możemy być razem i możemy żyć szczęśliwie. Wolałam uciec, zamiast przyjąć konsekwencje jak normalny człowiek.
- Kocham cię - szepczę i całuję go w usta
- Nie uciekaj mi już, proszę - widzę zmartwienie na jego twarzy
- Nie będę, obiecuję.
- Dlaczego nigdy nie mówiłaś mi o swoim tacie? - zmienia nagle temat po chwili milczenia
- Bo go nie było. Pojawił się po naszym rozstaniu, kiedy chciałam mu podziękować za pomoc. Bez jego pieniędzy nie dałabym sobie rady. Tak jakoś wszystko się potoczyło, że on się bardziej interesował niż mama. Ona do tej pory nie wie, że jestem w ciąży. Nie dzwoni do mnie, nie kontaktuje się...
- Nie brakuje ci jej?
- Nie. Nie była najlepszą matką. Właściwie wychowałam się sama, a ona tylko mnie utrzymywała. Nie przeszkadza mi, że się nie odzywa.
- Julka?
- Hmmm?
- Boję się...
- Czego? - podnoszę się i parzę mu w oczy
- Że nie damy sobie rady. Boję się, że się rozstaniemy. Boję się wielu rzeczy. A co jeśli nie dam rady? Jeśli nie dorosnę i nie będę dobrym ojcem?
- Będziesz wspaniałym tatą. Jesteś idealnym chłopakiem, bratem i synem. Śpiewasz dla tysięcy ludzi, nagrywasz płyty, latasz po świecie. Dasz sobie radę z małym berbeciem - śmieję się
- Ty się nie boisz?
- Boję się, ale nie tego co ty. Boję się bólu i że coś może pójść nie tak. Boję się, że nie dam rady go urodzić.
- Jeszcze masz czas, żeby się martwić.
- No nie za dużo. Dwa miesiące.
- Te dwa miesiące bez was ciągnęły mi się w nieskończoność.
- Przepraszam cię, kochanie.
- Wiem, że robiłaś to dla mnie. Nie musisz przepraszać. Tylko nie rób tego więcej.
- Czułam się winna. Nie chciałam żeby ludzie pomyśleli, że łapię cię na dziecko. Poza tym, bałam się, że znienawidzisz mnie, za zniszczenie ci kariery.
- Julka, czemu tak myślisz? Nie zaszłaś w ciążę sama, ja też się do tego przyczyniłem - uśmiecham się lekko na wspomnienie naszych nocy. To było tak dawno - Wzięłaś na siebie nie swoją winę. Powinienem był bardziej myśleć o konsekwencjach. Nie sądziłem, że to może się nam przydarzyć.
- Dziecko?
Kiwnął głową.
- Nie chciałeś mieć dzieci? - dziwię się i przez chwilę czuję ukłucie w sercu
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. Dopiero co się usamodzielniliśmy, zacząłem myśleć o naszej przyszłości, o miejscach, do których chciałem cię zabrać. Jesteśmy jeszcze jedną nogą w dzieciństwie, a już musimy się zająć własnym dzieckiem. Miałem nadzieję, że to się stanie trochę później - oddycham z ulgą
- Czyli... myślałeś o naszym wspólnym życiu?
- Oczywiście! A ty nie?
- Po naszej pierwszej wspólnej nocy. Kiedy patrzyłam na wielkie podwórko za naszym domem. Pomyślałam sobie wtedy, że będą miały się gdzie bawić.
- Miały? Jeszcze nie urodziłaś jednego, a myślisz o gromadce następnych? - śmieje się
- Jak na razie Fasolka mi wystarczy.
*Następnego dnia*
Z samego rana spakowaliśmy się, pojechaliśmy pożegnać się z tatą i już koło 12 siedzieliśmy w samolocie. 15 godzin lotu przespałam i obudziłam się dopiero czując niesamowite napieranie na pęcherz. Wstaję i idę zaspana do łazienki. Kiedy wychodzę, widzę Justina śpiącego smacznie w swoim fotelu. Jak zwykle ma lekko rozwarte usta i rozczochrane włosy. Wygląda jak mały chłopiec, zupełnie zrelaksowany. Siadam na swoje miejsce i wpatruję się w niego, dalej nie wierząc, że lecę do domu. Wszystko ułożyło się wręcz perfekcyjnie.
- Widzisz maluchu? Tata jest z nami, jedziemy do domu i już nie musimy się denerwować. Już niedługo będziemy na miejscu - głaszczę brzuch, na co dostaję kopniaka w odpowiedzi
Koło 8 rano jesteśmy już w Los Angeles i wsiadamy do samochodu. Za bramą płyty lotniska czeka tłum paparazzich, dziennikarzy i fanów. Nie pozwalają nam wyjść, a niektórzy nawet próbują otwierać drzwi. Patrzę przerażona na Justina, a on tylko ściąga brwi i czeka w ciszy. Wreszcie udaje nam się wyjechać na autostradę.
- Mamy przerąbane, prawda? - pytam ledwo dosłyszalnym szeptem
- Nie wiem. Może - patrzy na mnie zmartwiony - damy radę, nie martw się - uśmiecha się smutno, łapie mnie za rękę i odwraca się w stronę szyby.
Jezu, ja już chcę do domu. Chcę się zamknąć w bezpiecznej willi Justina i zapomnieć o wszystkim co złe.
Patrząc przez okno, zauważyłam, że zjeżdżamy nie w tą stronę co trzeba. Odwracam się do tyłu, myśląc, że może chcemy zgubić paparazzich, bo już nie raz tak robiliśmy. Kilka aut za nami jedzie, ale nie wiem czy ktoś nas śledzi czy nie. Postanowiłam, że zdam się na Dennisa, który co jakiś czas zerka w tylne lusterko, napotykając czasem mój wzrok i uśmiechając się lekko.
Wreszcie wjeżdżamy na jakieś nieznane mi osiedle. Jest bardziej nowoczesne niż Calabassas, mnóstwo "kanciastych" domów w bieli i brązie, sportowe samochody i trochę mniej kolorowe ogródki. Dojeżdżamy na sam koniec "osiedla" i po lekko zawiniętej drodze wjeżdżamy przez bramę na teren posesji. Cały dom jest szary, na drugim piętrze ma brązowe belki, które go ocieplają. Z dalej jadącego w górę podjazdu zjeżdża się do garażu podziemnego, ale my zatrzymujemy się przed schodkami. Justin wysiada pierwszy i pomaga mi wytoczyć się z samochodu. Patrzę oniemiała na budynek, na palmy rosnące wokół i na metalowe, lekko przerażające drzwi. Justin otwiera je i wchodzimy korytarzem do przestronnego pokoju dziennego, w większości przeszklonego. Za oknem rozpościera się niesamowity widok. Widać stąd całe Los Angeles! Staję jak wryta i patrzę na Justina.
- Podoba ci się? - pyta
- Tak, jest niesamowity, ale co my tu robimy? - pytam zupełnie ogłupiała
- Przez ostatnie miesiące dużo przeszliśmy, i ja, i ty. Wiele przykrych wydarzeń, które wolałbym zapomnieć przytrafiło się, kiedy mieszkaliśmy tam. Za każdym razem, kiedy wchodziłem do tamtego domu, miałem ochotę go zostawić w cholerę i zamieszkać w hotelu. Za dużo złych wspomnień... Pomyślałem, że powinniśmy zacząć wszystko od nowa, w nowym miejscu, z dala od tamtych gór, tamtego domu, tamtych okropnych, pustych pomieszczeń.
- Czyli...
- To nasz nowy dom - dokańcza za mnie
- Kupiłeś go? - wytrzeszczam oczy
- Tak. Dla nas. Jest mniejszy od poprzedniego, ale przytulniejszy, bardziej rodzinny. Poza tym, ten dom daje nam dużo prywatności, a ona będzie nam bardzo potrzebna.
Śmieję się sama do siebie. Nie wierzę, że Justin kupił nam dom. Piękny, nowoczesny, niesamowity dom ze snów, z bajecznym widokiem na miasto... Nasz dom.
- Chcesz zobaczyć resztę? - pyta łapiąc mnie za rękę
- Tak! Jasne! - wyrywam się z otępienia
Przechodzimy przez różne pomieszczenia, w tym salkę kinową, kuchnię, jadalnię, 6 łazienek, 3 sypialnie... nie... 4 sypialnie, ale ostatnia jest specjalna.
- O matko... - staję na środku pokoju i zakrywam usta dłonią
Jasny pokój, łóżeczko na środku, misie, pluszaki, kolorowe obrazki, dwa fotele, przewijak i masa innych pięknych rzeczy. Wszystko uniwersalne, jasne i nowoczesne, ale nie przesadnie.
- I co o tym sądzisz? - pyta opierając się o szafę i zakładając ręce na piersi
- Ja... ja... nie wiem co mam powiedzieć... To wszystko jest... cudowne. Po prostu cudowne... - przytulam się do niego i stoimy tak przez dłuższą chwilę.
- To tym się zajmowałeś, kiedy zniknąłeś na półtora miesiąca? - pytam cicho właściwie w jego ramie
- Nie. Przez półtora miesiąca szukałem cię po Europie.
- W takim razie kiedy zdążyłeś kupić dom?
- Kupiłem go 2 miesiące temu...
- Skąd wiedziałeś, że uda ci się mnie znaleźć i przekonać do powrotu?
- Bo ja się nie poddaję. Gdybyś nie chciała wrócić dobrowolnie, wziąłbym cię na ręce i zaniósł do Los Angeles - podnosi jedną brew chcąc być groźnym, na co ja się dźwięcznie śmieję.
Przez większość dnia rozpakowałam się tylko i dalej leżałam na leżaku opalając się na wielkim tarasie. Obok mnie siedział Justin z laptopem i słuchawkami na uszach.
Teraz leżę i wpatruję się w niego zza ciemnych okularów. Uśmiecham się do siebie delikatnie, nie wierząc we własne szczęście. Jego idealnie oświetlony profil, mocno zarysowana szczęka, perfekcyjne brwi, prosty nos i zniewalająco piękne, pełne usta. To wszystko mogę oglądać każdego ranka, każdego wieczoru. Na żywo. Z bliska. Mogę go dotknąć kiedy chce, przytulić, pocałować kiedy mam na to ochotę. Mogę być z nim wszędzie, a co najważniejsze, wiem co się z nim dzieje. Mogę go zapytać co się stało, czemu ma zły humor, jak mu minął dzień, co dzisiaj robił, co zamierza robić. Nie muszę się martwić, że nie otrzymam odpowiedzi na zadane mu pytanie. Ufa mi. Ja ufam jemu. Czy można wymarzyć sobie lepszy układ?
Wreszcie po godzinie odseparowania Justin ściąga słuchawki i z nieodgadnionym wyrazem twarzy przekręca macbooka tak, żebym widziała ekran. Pokazuje mi zdjęcia dziewczyny, która przed nas wyskoczyła, zdjęcia samochodu, domu w Calabassas, zdjęcia Kennyego i parę innych, które mają najmniejsze znaczenie. Potem przewija na artykuł:
JUSTIN BIEBER ZOSTANIE TATĄ?!
Wczoraj po południu, w Paryżu pod firmą jednego z najbardziej wziętych przedsiębiorców we Francji jedna z fanek zdołała uchwycić Justina z jego byłą dziewczyną. Nic by nas tak nie zaskoczyło jak kryjąca się pod jej kurtką wielka piłka! Nie ulega wątpliwości, że Julia jest w ciąży, ale czy z Justinem? Może to był powód ich rozstania? Czy skoro widziano ich razem, wracają do siebie? Czy Bieber zajmie się swoją ukochaną i dzieckiem, czy też pozostawi je same sobie? Więcej informacji już wkrótce! Dajcie nam znać co o tym wszystkim sądzicie w komentarzach poniżej :)

Wzdycham ciężko i czytam komentarze. Nieskończona ilość wiadomości od rozgoryczonych fanek przeraża mnie, ale dalej czytam:
"To nie może być prawda! Wredna suka bierze go na dziecko! Tak się nie robi!"
"Jezu... Justin... W coś ty się wkopał? Gdzie mój Kidrauhl?! Oddaj mi go natychmiast! On jest nasz, nie twój!"
"Wiedziałam, że ona coś wywinie. Wygląda na taką."
Bez słowa siadam i podkulam nogi na tyle ile mogę. Przygryzam paznokieć kciuka i wpatruję się w miasto. 
- Nie przejmuj się - szepcze Justin kucając przy mnie - poradzimy sobie. W końcu im przejdzie.
- Wiedziałam, że tak będzie... Teraz już tego nie unikniemy, wiem, ale to dalej mnie rusza...
- Nie możesz się przejmować wszystkim co o tobie piszą. My, nasi znajomi i rodzina wiedzą jak jest, a niech inni mówią co chcą - bierze moją rękę i całuje ją delikatnie
- Łatwo ci mówić, bo to o mnie piszą te świństwa. Wiedziałam od początku, że to mnie obwinią. Zawsze tak było. Ty jesteś dla nich idealny, perfekcyjny, nie popełniasz błędów i zawsze o wszystkim myślisz, a to każda z twoich dziewczyn przeżywała to wszystko na siłę starając się nie przejmować i skupić się na uczuciu. Ale tak się nie da Justin. Spytałeś się mnie czy się czegoś boję. Boję się tego, że nas rozdzielą. Że ludzie nas rozdzielą i nie damy naszemu dziecku rodziny. To jest to czego się naprawdę boję - łamie mi się głos, więc odwracam głowę, żeby się nie rozpłakać. Kilka głębokich wdechów dalej nie załatwia sprawy.
Justin odwraca moją głowę w swoją stronę i patrzy mi w oczy. Wstaje i podaje mi rękę żebym również wstała, a ja niechętnie się podnoszę.
- Kocham cię - przytula mnie i całuje w czubek głowy, a później w zagłębienie za uchem.
Czuję przyjemny dreszcz rozlewający się po moim ciele i zamykam oczy z rozkoszy jaką czuję.
- Tak pięknie pachniesz... - mruczy mi do ucha - jesteś wszystkim czego mi potrzeba do życia... Jesteś moim życiem... - jego głos rozbrzmiewa w mojej głowie i odbija się echem w moim sercu.
Dawna namiętność, którą zabito we mnie kilka miesięcy temu powoli budzi się do życia, ale dalej nieśmiało sięgam rękami pod jego koszulkę dotykając jego twardego, ciepłego torsu. Na plecach czuję jego dłonie zataczające przyjemne kółka, a na szyi czuję jego usta i język. Wreszcie wraca do moich ust i jeszcze bardziej się rozpływam. 
Na podłodze ląduje jego koszulka i moja sukienka. Powoli kierujemy się do jednej z sypialni na parterze, jakbyśmy od dawna znali drogę. Nagle Justin bierze mnie na ręce, na co ja piszczę cicho i uśmiecham się w jego usta. Delikatnie kładzie mnie na chłodnej pościeli, która przy tej temperaturze daje cudowne ukojenie mojej rozgrzanej skórze.
Już po chwili Justin jest nade mną i całuje mnie delikatnie po ścieżce między moimi piersiami i obsypuje pocałunkami mój brzuch na co ja chichoczę. Gdy schodzi niżej i delikatnie głaszcze moje udo wracają wspomnienia. Wraca nasz pierwsza noc, następne po niej, przyjemne dni nad basenem, albo na plaży, ale niestety wraca też wspomnienie okropnego wieczoru, który wywrócił moje życie do góry nogami. Wraca strach, ale próbuję go stłumić moją potrzebą bliskości Justina. Zamykam oczy i próbuję się odprężyć. Biorę kilka głębokich wdechów i jest lepiej, ale dalej nie jestem spokojna.
- Wszystko w porządku? - Justin marszczy brwi i patrzy mi w oczy
- Tak... Wszystko okej - chcę być przekonująca, ale jak na złość łamie mi się głos i Justin to zauważa
- Boisz się, prawda?
- Tak... - szepczę, bo wstyd mi, że tak się zachowuję
- Wiesz, że nie masz czego, prawda? - głaszcze mnie delikatnie po włosach i bawi się pojedynczymi kosmykami
- Wiem, ale to silniejsze ode mnie. Przepraszam...
- Nie masz za co mnie przepraszać - uśmiecha się słodko i głaszcze mnie po policzku
- Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy, żeby znowu było tak idealnie jak jeszcze te parę miesięcy temu.
- Teraz nie jest idealnie? Ja mam ciebie, ty masz mnie. Jesteśmy w naszym domu, mamy spokój, możemy się powylegiwać na kanapie i nikt nam nie przeszkodzi...
Nagle dźwięk domofonu zagłusza ciszę, wybucham śmiechem, a Justin przewraca oczami i wstaje z łóżka. Ja w tym czasie się ubieram najszybciej jak potrafię i już po chwili stoję w kuchni i nalewam sobie wody z wielkiego dzbanka. Ledwo co zdążyłam podnieść szklankę do ust wpada Scooter i wydziera się na Justina, a ten z niewzruszoną miną idzie przed nim. Na moje nieme pytanie odpowiada wzruszeniem ramion i siada na kanapie, a za chwilę i ja wpatruję się we wściekłego Scootera.
- Jak mogliście być tak nieodpowiedzialni?! Zgłupieliście?! Miałeś uważać, Justin! Wszystko się ułożyło w logiczną całość, o Julii wszyscy zapomnieli, a ty miałeś już przygotowywać się do trasy w Ameryce Południowej! Teraz jesteśmy wszyscy skończeni, rozumiesz?! Koniec twojej kariery!
- Skończyłeś już się wydzierać? - Justin podnosi na niego wzrok i wpatruje się ze spokojem w twarz swojego managera - Czy już możemy normalnie porozmawiać?
Ja bez słowa wpatruję się w Scootera, ale on mnie ignoruje. Przeszywa wzrokiem Justina i powoli się uspokaja. Wreszcie zamyka oczy i siada na pobliskim fotelu.
- Wiem, o co ci chodzi, ale darcie się na nas nic nie zmieni. Stało się? Stało. Nie ma jak tego odkręcić. Nie będziemy się ukrywać. Mam zamiar normalnie żyć z moją rodziną, a ty mi tego nie ułatwiasz. Może to i koniec, ale wydaje mi się, że ja śpiewam, a nie robię program o własnym życiu prywatnym. W końcu się wszystko uspokoi...
- Nie wiem czy wiesz, ale twoja kariera opiera się na fanach. 90% twojej fanbazy to nastolatki, a skoro jesteś ich idolem kolejne 99% ubzdurało sobie, że może kiedyś z tobą będzie. Jasne, muzyka się liczy, ale to nie wszystko. Jeśli nie będziesz miał fanów, nie będziesz mógł robić muzyki.
- Myślisz, że jesteśmy głupi? Doskonale rozumiemy co się dzieje. Nie jesteśmy dziećmi. Oboje jesteśmy dorośli, możemy podejmować własne decyzje. Czy to ważne czy będziemy mieli dziecko teraz, czy za 5 lat? Tak się akurat złożyło, że wyszło teraz, a nie za 5 lat, ale to nie powód do załamania nerwowego milionów nastolatek.
- Wszystko fajnie, ale pomyślałeś co się stanie, jeśli się rozstaniecie? Powiedzmy, że ludzie uwierzą w to, że byliście gotowi stworzyć stabilną rodzinę, ale jeśli nagle coś się zepsuje? Któreś z was będzie miało piekło z życia.
- Teraz nie jest lepiej - wyrwało mi się bardziej do siebie niż do nich
Oboje odwrócili głowy w moją stronę.
- No co? Nie powiecie mi, że to teraz to sielanka... Scooter, wiem, że mam mało do powiedzenia w kwestii kariery Justina i to ty jesteś jego managerem. Nie powinnam ci mówić jak masz się zachowywać, ale wydaje mi się, że po to tu jesteś, żeby pomóc mu rozwiązywać problemy związane z wizerunkiem i z muzyką, a jedyne co robisz od początku to negujesz nasz związek.
- A czy widzisz jakieś racjonalne wyjście? Bo ja jakoś nie mam pomysłów.
- W tym momencie Justin sam podjął decyzję. Wybrał to wyjście, które uznał za słuszne. Rozumiem, że uważasz, że to ja tutaj jestem problemem, ale sama w ciążę nie zaszłam. Skoro to nasze dziecko, sami zdecydujemy czy mamy je wychowywać razem czy osobno. Chcemy tylko, żebyś zajął się wizerunkiem Justina, a resztę żebyś zostawił nam.
- Julka ma rację. Scoot, jesteś dla mnie jak rodzina, ale jesteś też moim managerem. Nawet gdybym chciał nie odkręcę już nic, więc po prostu zajmijmy się rozwiązywaniem teraźniejszego problemu.
- Rozmawialiście już z Pattie? Wie, że wróciłeś?
- Nie, jeszcze nie.
- Powinieneś do niej od razu zadzwonić. Znikanie na prawie 2 miesiące to głupota. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy.
- Wiem, przepraszam. To się nie powtórzy, ale proszę przede wszystkim ciebie, przestań w końcu uważać mnie za dzieciaka, okej?
- Zachowuj się jak dorosły, to pomyślę.