sobota, 12 kwietnia 2014

VII

Koło pierwszej w nocy obudziłam się zlana potem. Oszołomiona szukałam Justina, klepiąc po omacku po poduszkach, ale znalazłam tylko Jaydena. Chwilę mi zajęło uświadomienie sobie, że przecież Justin śpi na dole, zjarany, ledwo żywy... Właśnie, może sprawdzę czy wszystko okej... Delikatnie kładę Jaya do łóżeczka, żeby nie spadł z naszego. Jęczy cicho, ale się nie budzi. Mlaszcze tylko słodko i przekręca główkę na bok. Na palcach schodzę czując niemiłe ukłucie niepokoju w żołądku. Otwieram drzwi i widzę jak śpi spokojnie, ze zmarszczonym czołem, jedną rękę ma nad głową, a drugą obejmuje poduszkę. Przez chwilę patrzę się jak spokojnie, miarowo oddycha i powoli odchodzi niepokój, a zastępuje go gniew. Jestem na niego tak wściekła! Mam ochotę obudzić go teraz i wydrzeć się na niego, ale wiem, że to nie da takiego efektu. Gorzej będzie z samego rana, kiedy wstanie.
Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek była na niego zła. Nigdy jeszcze nie dał mi takiego powodu. No może ten jeden raz, kiedy przytulał Barbarę, ale wszystko się szybko wyjaśniło. Te kilka godzin było dla mnie udręką, a teraz? Teraz moje serce rozpada się na miliony kawałeczków. Martwię się o niego, ale jestem zła, bo obiecał, że więcej nie będzie ćpał. Jasne, kocham go ale to za wiele. Jak może się tak zachowywać? Był ledwo żywy. To dziecinne i niedojrzałe. Może jego obawy były słuszne? Może jeszcze nie dojrzał, żeby się ustabilizować?
Patrzę tak na niego z ciężkim sercem i ledwo co daję radę się odwrócić i wrócić do łóżka. Leżę tak przez godzinę, ale sen, jak na złość, nie chce przyjść. Wstaję zrezygnowana i schodzę na dół do kuchni, a następnie z kubkiem gorącej herbaty siadam owinięta kocem na jednym z leżaków nad basenem. Patrzę na nasz ogromny ogród, wielkie, niewykorzystane pole i twierdzę, że powoli zaczynam się męczyć. Jasne, Los Angeles ma swoje uroki, ale siedzimy tu już bardzo długo. Pamiętam jak bardzo zmęczona byłam wiecznym podróżowaniem podczas trasy, nowi ludzie, hotele, nowe miejsca, ale przynajmniej wtedy nie było tej rutyny, która się między nas wkradła. Justin i ja byliśmy wtedy bardziej spontaniczni, bo takie też było nasze życie. Nie wiedzieliśmy co stanie się następnego dnia, za dwa dni, czy za tydzień. Wszystko było niespodzianką, a jedyne co było pewne to to, że wsiądziemy do samolotu bądź autobusu. Tęsknię za tym, ale wiem, że tylko dlatego, że teraz nie możemy się nigdzie ruszyć. Jedyne co możemy zrobić, to przed wydaniem płyty, kiedy wszystko będzie przygotowywane, wyjechać na jakiś czas na Bali i tam odpocząć, powygłupiać się i spędzić czas z rodziną i znajomymi. Nie będzie to takie trudne, ale chyba ja się muszę do tego zabrać, bo Justin musi trochę popracować nad płytą, ale co najważniejsze, nas sobą…
Rozmyślając tak, obserwowałam jak słońce powoli wyłania się zza gór. Kilka razy dorabiałam sobie herbatę, sprawdzałam co u Jaya i u Justina, ale wszystko było w porządku, więc zostawało mi rozmyślanie.
Ostatnio mam dużo do przemyślenia. Mój tata, Demi, Justin, jego głupi koledzy, Jayden, Selena, ja sama… Trochę dużo jak na mnie. Zaczynam się dusić… Te wszystkie myśli oplatają mnie coraz ciaśniej, a ja się im poddaję. Przestałam walczyć o siebie, ale skupiłam się na mojej rodzinie. Czy to jest normalne dla matek? Czy tak to właśnie wygląda? Może nie jestem inna, tylko tak to ma już być i nie da się tego zmienić?
Wreszcie słyszę jak Justin snuje się pod domu, wchodzi do łazienki, chwilę później wychodzi i staje przede mną, niepewny, skruszony, przepraszający… Nie wiem co się ze mną dzieje, ale ten widok mnie nie rusza. Nie rusza mnie jego pieprzona skrucha! Nie dotrzymał obietnicy, nie postarał się dla mnie… a kij ze mną… DLA SWOJEGO SYNA! Jego widok tylko bardziej mnie wkurzył, więc wstaję bez słowa i idę do salonu, włączam telewizor i przełączam na kanał muzyczny. Jakże cudownie… Akurat leci jego teledysk… Wyłączam telewizor i ze złością ciskam pilotem w fotel. Justin  siada na podłokietniku i dalej się nie odzywa. Czeka, aż ja się odezwę. Aż wybuchnę. Ale ja udaję, że jestem cholerną oazą spokoju. Staram się powstrzymać przyśpieszony oddech i nerwowe zaciskanie dłoni.
Kiedy już poczuł się swobodniej i przysunął się, żeby mnie przytulić, ja czułam, że jeszcze centymetr i wybuchnę. I się nie myliłam. Złapał moja rękę, a ja wstałam jak oparzona i uderzyłam go w twarz. Sama się zdziwiłam, chyba jeszcze bardziej niż on. Moja złość osiągnęła poziom, w którym przelewało się we mnie, jak w wannie z niezakręconym kurkiem.
- NIE DOTYKAJ MNIE! - wydzieram się
- Ja…
- CO?! Myślisz, że znowu ci wybaczę?! Myślisz, że znowu o wszystkim zapomnę?! Musiałoby mnie opętać! Dobrze kurwa wiesz, że zjebałeś wszystko! Pamiętasz, do jasnej cholery, co mi obiecałeś 3 miesiące temu?! "Nigdy niczego nie zapalę, nie wezmę". A ja jak głupia uwierzyłam! Nie zauważyłam, że to nie jednorazowy wybryk, tylko problem! Czy ty mnie uważasz za idiotkę? Naprawdę, aż tak masz mnie w dupie?! Aż tak lejesz na swojego syna?! Może teraz, on tego nie widzi, ale nie pozwolę, żeby kiedykolwiek musiał na to patrzeć!
- Przecież wiesz, że jesteście dla mnie najważniejsi! Jak możesz mówić takie rzeczy? Jak każdy normalny człowiek, mam czasem dosyć! Mogę mieć chyba czegoś dość, prawda?!
- NORMALNI LUDZIE NIE ĆPIĄ! Ja mogę zrozumieć wszystko, naprawdę. Jeśli byś się najebał, pobił z kimś, poszedł na jakąś imprezę… NO ALE NIE JEBANE NARKOTYKI! To jest szczyt, rozumiesz?!
- Normalni ludzie się nie tną… To był twój sposób, to jest mój.
- SŁUCHAM?! Jak możesz wyciągać moją przeszłość?! Przypominam, że to przez ciebie! Całe życie przez ciebie cierpię! Przez twoją cholerną sławę i zarozumialstwo! Nie jesteś panem tego świata! Są na tym świecie ludzie, którzy nie będą się godzić na każdy twój wybryk, rozumiesz?! I TO JESTEM JA! Nie zamierzam się zgadzać na twoje wymysły!
- Czy możesz przestać w końcu się drzeć? Na górze śpi NASZE dziecko, więc moglibyśmy porozmawiać jak dorośli ludzie. Nigdy nie dajesz mi niczego wytłumaczyć, tylko od razu się wydzierasz, nie ważne gdzie jesteśmy!
- Jeśli chcesz rozmawiać jak dorosły, to się tak zachowuj - ściszyłam głos, ale dalej nie pozbyłam się cieknącego jadu - Mieliśmy dorosnąć, a ty chyba o tym zapomniałeś.
- Możesz usiąść i dać mi wszystko wytłumaczyć? Jesteśmy razem i nie chcemy tego zmieniać, prawda? Musimy nauczyć się dogadywać, bo darcie się do niczego nie doprowadzi.
- Wreszcie przynajmniej mówisz jak dorosły… - szepczę, wywracając oczami i siadając na fotelu z podkulonymi nogami - mów co masz do powiedzenia…
- Nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie ćpałem dla zabawy, dla "lepszego" humoru, tylko po to, żeby na chwilę się odciąć. Ostatnie 3 miesiące były trudne. Wypadek, potem od razu, z marszu dziecko, studio, mnóstwo ludzi wokół, paparazzi wszędzie, Scooter przyczepiający się o wszystko, znajomi, którzy nie dają spokoju… Zazwyczaj to ja cię uspokajałem, kiedy działo się coś złego. Zawsze starałem się być silny, żeby wspierać cię w nowym życiu, w które cię wciągnąłem. Wiedziałem, że takie jest moje zadanie. Ochraniać cię przed wszystkim. Ale ja nie jestem robotem. Jestem człowiekiem i ja też mogę czasem stracić panowanie nad sobą, załamać się, zrezygnować i mieć wszystkiego dość. Musisz to zrozumieć. Oboje mamy dużo na głowie, ale musimy się jakoś wspierać. Chyba zauważyłaś, że ostatnio się od siebie oddaliliśmy, prawda? Tak, to też mnie męczy, że nie jesteśmy tak blisko, jak na początku, ale staram się zrozumieć, że zdarzyły się rzeczy, które zmieniły i ciebie i mnie. Znowu chciałbym być tym nastolatkiem, który zakochał się w cudownej kruszynce, która potrzebowała wszystkiego co chciałem jej dać. Brakuje mi tego, ale wiem, że to nie wróci. Tak, męczy mnie to, że nie kochamy się tak często jak wcześniej, bo jestem facetem i potrzebuje tego, żeby czuć, że ci na mnie zależy i że mnie kochasz. Tak już jest i chyba nie mogę tego zmienić. Ale staram się zrozumieć tą barierę w twoim mózgu, która cię blokuje. Naprawdę chcę być wyrozumiały i dlatego nic nie mówię, mimo że brak bliskości mnie boli. Denerwuje mnie też to, że non stop chodzisz bez ani jednego, chociażby najmniejszego uśmiechu. Rzadko się uśmiechasz, a twój uśmiech jest dla mnie jak lekarstwo. Wiem, że robię źle, kiedy się zachowuje tak jak kiedyś. Wiem, że to co wczoraj się stało, nie powinno mieć miejsca, no ale stało się. Nie próbuję się wymigiwać, ale to nie tylko moja wina. Mieliśmy wziąć tylko zwykłe zioło, ale tam było coś jeszcze. Miało działać przez max 3 godziny, ale oni coś tam dodali i dlatego byłem nieprzytomny. Pamiętam wszystko i to jeszcze bardziej mnie obrzydza. Dalej czuję tą niemoc, która nie pozwalała mi się odezwać i powiedzieć ci wszystkiego. Wiem, że to nie wystarczy, ale przepraszam. Tyle mogę powiedzieć, chociaż znając cię, zaraz powiesz, że przepraszam nie wystarczy, bo spieprzyłem sprawę. Tak, spieprzyłem… Jeszcze raz przepraszam - spojrzał mi się w oczy i widząc moje łzy, spuścił głowę i westchnął głęboko
Nie przerywałam mu tej wypowiedzi, a teraz nie wiem co mam powiedzieć. Jeszcze nigdy mi nie powiedział aż tyle szczerych, przepełnionych bólem, miłością i udręką słów. Chciałabym mu wybaczyć, wtulić twarz w jego szyję i wypłakać się, ale coś mnie powstrzymuje. Coś się we mnie złamało. Coś się między nami złamało. To boli… Okropnie kuje w serce i wiem, że on też to czuje bo chowa twarz w dłoniach i widzę, jak jego mięśnie na plecach pracują za każdym razem, kiedy próbuje powstrzymać płacz. To też mnie boli, nawet nie wiem czy nie bardziej, ale nie mogę podejść do niego i przytulić. Po prostu nie mogę. Moje serce mówi mi, że skoro go kocham, to nie powinnam pozwalać mu płakać, ale rozum dobrze wie, że musi poczuć wstrząs, żeby zrozumieć, że nie może brać narkotyków za każdym razem, kiedy ma zły dzień.
Z piętra wyżej dobiega mnie płacz Jaydena, więc patrząc się przez chwilę na Justina i rozgrywając w głowie wojnę myśli, ocieram łzy i biegnę na górę. Biorę Jaya na ręce i przytulam go do siebie, dalej czując płynące po policzkach i szyi łzy. Kołyszę się z moim maleńkim synkiem po pokoju i szepczę mu do czółka jak bardzo go kochamy, że go nie zostawimy, że nie pozwolę, żeby został sam, że nie pozwolę tacie odejść, a on powoli się uspokaja i tylko słucha mnie z uwagą godną dorosłego mężczyzny.
Słyszę, jak Justin pociąga nosem stojąc w progu, ale nie odwracam się do niego twarzą, tylko zaczynam mówić:
- Mnie też wiele rzeczy boli, wiesz? Boli mnie, że mam w sobie tyle barier i nie mogę ich pokonać. Myślę sobie czasem o tych wspaniałych chwilach, które po raz pierwszy przeżyłam właśnie z tobą. Myślę o tym wszystkim i to boli. Boli jak cholera, bo to nie wróci. Wiem, że bycie rodzicem wymaga poświęceń, na które się zdecydowaliśmy, a właściwie ja się zdecydowałam, kiedy powiedziałam, że nie zamierzam... wiesz o czym mówię, pomimo tego, ile mamy lat i jaka jest nasza wiedza o życiu. I tak, męczy mnie czasem Jayden, ty, nasi przyjaciele, Scooter, twoi sponsorzy, wytwórnia, paparazzi, fani, twoi rodzice… Bo tak jak ty, jestem tylko człowiekiem. I też mam czasem ochotę pójść na łatwiznę, wziąć żyletkę, pociąć się kolejny raz, wziąć leki, które odetną mnie na co najmniej weekend. Ale wiesz co sobie wtedy myślę? Że zaboli to ciebie i ludzi dookoła. Że jednak ktoś się o mnie martwi i nie chcę sprawiać problemów osobom, które kocham. Jeśli chcesz się naćpać i odciąć, jeśli chcesz narażać swoje życie, to proszę bardzo, ale czy w takim razie, w ramach rewanżu, ja też mam się pociąć? Wiesz, że to nie będzie dla mnie problem, prawda? Wystarczy kilka pociągnięć i…
- Nie. Nie chcę widzieć jak cierpisz. Nie chcę widzieć twojej krwi, ciebie bladej, słabej… Już to raz widziałem…
- No właśnie. Ja też już raz widziałam cię prawie bez życia. Bez krwi w żyłach i powietrza w płucach. I widząc cię w takim stanie wczoraj znowu się poczułam tak samo. Powiedz mi, co wtedy czułeś, kiedy znalazłeś mnie pod bramą, ledwo żywą?
- Chciałem zabić tego, kto ci to zrobił. Chciałem być na twoim miejscu. Wolałem cierpieć sto razy bardziej, żebyś ty była bezpieczna. Modliłem się, żeby zobaczyć jeszcze kiedyś twoje oczy, twój uśmiech… Czułem się, jakby uleciała ze mnie cząstka życia. Jakbym z każdą minutą robił się coraz bardziej pusty.
- Teraz rozumiesz? - odwracam się i patrzę mu w oczy - nie zamierzam kolejny raz przytulić cię i zapewniać, że razem damy radę. Zawsze będę cię wspierać i będę tu z tobą, ale nie zamierzam ci popuszczać. Musisz wreszcie wziąć się w garść, bo inaczej... Znowu się wyprowadzę, ale tym razem już nie wrócę. Masz do wyboru dwie drogi. Którą wybierzesz, zależy tylko od ciebie.
Justin patrzy na mnie i najwyraźniej nie wie co ma powiedzieć. Przeczesuje nerwowo włosy i wzdycha głęboko:
- Wiem, że jestem idiotą... Nie myślałem w taki sposób, kiedy do nich zadzwoniłem. Nie chcę cię ranić...
- Ale to robisz. To właśnie robisz. Ja naprawdę zniosę wszystko, ale nie to. Nie mogę tego znieść, bo wiem jak bardzo niebezpieczne jest branie narkotyków. Wiem, że może ci się coś stać, ktoś może cię zobaczyć. W każdej chwili możesz zrobić coś głupiego, bo wtedy nie jesteś sobą. Jeśli nie potrafisz zrobić tego dla nas, to zrób to chociaż dla swojej kariery, bo w jednym momencie możesz wszystko stracić przez głupie zachowanie.
- Wiem... I wiem też, że mogę stracić was. Ja to wszystko wiem...
- To dlaczego znowu bierzesz jakieś świństwo? Nie rozumiesz, że wszyscy się o ciebie martwimy?
- Ostatnio rzadko mam poczucie, że ktokolwiek się mną interesuje... Interesują się paparazzi i dziennikarze, a te osoby na których mi zależy, nie.
- Czy uważasz, że poświęcam ci za mało czasu? - może się ugięłam, ale czuję się winna - myślisz, że się tobą nie interesuje?
- Nie, ale brakuje mi tej bliskości, która była kiedyś. Po prostu chciałbym cofnąć czas i nie dopuścić do tego, żeby wydarzyło się tyle złego - podchodzi do mnie i mnie przytula. Nie protestuję, ale też dziwię się, że nie przechodzi mnie dreszcz, jak zwykle. Tym razem budzi się we mnie coś, co spało bardzo długo. Czuję delikatne mrowienie w miejscu, gdzie Justin mnie dotyka. Wesołe ogniki budzą się w moim sercu i żołądku. Moje podbrzusze daje o sobie znać, więc patrzę zdziwiona na Justina i widzę, że on też się dziwi.
- Wróciły wesołe iskierki w twoich oczach - szepcze - dawno ich nie widziałem
Nie odzywam się, tylko odkładam śpiącego Jaydena do łóżeczka i znowu staję przed Justinem.
- Zapomnijmy o wszystkim co się wydarzyło. Ja zapomnę o wczorajszym... powiedzmy, że wypadku. Ale ty musisz mi obiecać, że żaden z twoich głupich kolegów więcej się do nas nie zbliży.
- Nie mam ochoty ich widzieć - odwraca wzrok, a ja łapię go za brodę, bo chcę, żeby spojrzał mi w oczy
- Zapominamy? - pytam
- Tak. Zapominamy - wkłada mi za ucho włosy i uśmiecha się delikatnie
- W takim razie... - nie kończę, tylko całuję go natarczywie, bez barier. Wreszcie się ich pozbyłam. Nagle prysły w ułamku sekundy - barier też już nie ma.
Justin zrozumiał o co chodzi, więc uśmiecha się do mnie szeroko i całuje mnie jeszcze raz, tym razem pozwalając sobie na więcej. Moja złość odeszła gdzieś daleko, a moje ciało skupia się teraz na bliskości Justina. Znowu czuję te motylki w brzuchu i uśmiecham się w usta Justina, kiedy sobie to uświadamiam.
W takich chwilach jak ta uświadamiam też sobie, że myślimy podobnie, jeśli nie tak samo. Kiedy pozwalamy swoim uczuciom zawładnąć tą chwilą, wszystko dzieje się naturalnie i łączymy się w jedno ciało i umysł. Czy to możliwe, żeby dwie osoby były tak dopasowane? Żeby aż tak potrafiły się uzupełnić? Jak na razie wydaje mi się, że idzie nam dobrze, chociaż nie oswoiliśmy się z tym wszystkim. Cała sytuacja jeszcze nas trochę przytłacza, ale damy radę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której chociażby jedno z nas się załamało. Tak się nie da, bo biegniemy sobie na ratunek w każdej chwili.
Kiedy jesteśmy już całkowicie spragnieni siebie, naszych ciał i każdej możliwej formy czułości, zauważam, że wracają uczucia, które towarzyszyły mi kiedy pierwszy raz się kochaliśmy. Może to ten moment, w którym życie daje nam drugą szansę? Może po tych wszystkich problemach wreszcie będzie trochę spokoju?
Znowu, jak za każdym razem leżymy spokojnie, napawając się chwilą szczęścia. Tak naprawdę, każde z nas nasłuchuje, czy Jay się nie obudził, ale taka rola rodziców.
- Nie mogę się na ciebie złościć... - mruczę bawiąc się jego palcami
- Przepraszam, nie powinnaś się w ogóle złościć.
- Mieliśmy zapomnieć, ale znowu nam nie wychodzi. Nie możemy gromadzić tego w sobie. To, że pokazałam dzisiaj prawdziwe uczucia... to mi pomogło. Powoli wszystko wraca do normy...
- Chciałbym znowu pobyć gdzieś, tylko z wami. Znudziło mi się nagrywanie. Chciałbym pozwiedzać miejsca, które widziałem tylko przez moment. Doświadczyć czegoś nowego, ale z wami.
- Chcesz zrobić z Jaya małego podróżnika? - zerkam na niego zaspana
- Czemu nie? - uśmiecha się półgębkiem i całuje mnie w czoło
- A co z wakacjami z rodziną i znajomymi? Ja nie odpuszczę!
- W takim razie najpierw to co obiecałem, a potem jedziemy dalej, sami. Pasuje?
Patrzę mu w oczy i mimo tego, że powiedzieliśmy sobie wiele złego i zraniliśmy siebie nawzajem to w jego oczach widać radość, która działa na nas oboje.
- Pasuje - uśmiecham się i przytulam policzkiem do jego piersi.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

VI

Leżę wtulona w Justina, a on delikatnie głaszcze mnie po ramieniu. Wdycham cudowny zapach mojego mężczyzny. Jedyny, niepowtarzalny... Podnoszę wzrok na jego perfekcyjny profil i uśmiecham się sama do siebie. Całuję go w brodę i widzę jak kąciki ust unoszą mu się delikatnie.
- Chciałabym, żeby tak było zawsze - szepczę i przejeżdżam ustami po jego policzku
- Ja też - patrzy mi prosto w oczy, a ja zatracam się w nich, tak jak kiedyś.
To co było dawnej nie wróci, wiem, ale czasem chciałabym, żeby znowu było tak łatwo. Żeby wszystko co złe się nie wydarzyło. Jednak myśląc o tych wszystkich przykrych rzeczach, przez które przeszliśmy, zauważam, że to nas wzmocniło. To wszystko dało nam najmocniejszą więź, jaka mogła się między nami wytworzyć. Jesteśmy naprawdę blisko i rozumiemy się jak nigdy dotąd. To piękne i niesamowite.
Nagle słyszymy Jaydena w pokoju obok. Podnoszę się, żeby pójść do niego, ale Justin powstrzymuje mnie:
- Ja pójdę. Ty masz dzisiaj wolne - posyła mi boski uśmiech i wychodzi ubrany w same bokserki.
Słyszę, że Jayden się uspokaja i przez dłuższy czas dom wypełnia cisza. Wstaję zaintrygowana i po cichu zaglądam do pokoiku Jaya. To co widzę łapie mnie za serce. Justin chodzi po pokoju szepcząc coś do naszego synka i uśmiecha się do niego. Opieram się o framugę i przyglądam się temu słodkiemu widokowi. Jus zauważa mnie i przekręca Jaydena tak, żeby mnie widział:
- Zobacz, twoja mamusia przyszła - podchodzę do nich i całuję Jaya w czoło - zobacz jaka nasza mama jest śliczna. Tobie też się podoba? - Jay nagle się uśmiecha, a my z Justinem wydajemy okrzyk radości w jednym momencie.
- Uśmiechnął się, widziałeś! Moje maleństwo! - biorę go od Justina i przytulam do siebie - Skarbie, masz taki śliczny uśmiech. 
- Zachowujemy się jak dzieci - śmieje się Justin i całuje mnie w czoło - uwielbiam ten widok - patrzy na nas z czułością.
- Ma twój uśmiech. Kiedy ty się uśmiechasz tutaj robią ci się takie śmieszne pućki - pokazuję na policzki, tuż pod moimi oczami - jemu tak samo. I ma takie same oczy jak ty. Tylko kolor je różni.
Mój synek odziedziczył dwie najpiękniejsze rzeczy po swoim tatusiu. Wygląda tak jak go sobie wyobrażałam. Zauważyłam, że jestem uzależniona od patrzenia się na niego. Jest taki słodki i niewinny, że aż mam ochotę go schrupać!
*2 miesiące później*
Justin nie wytrzymał i po 4 dniach odpoczynku wrócił do studio. Ja za to, dzięki inicjatywie i Justina, i Pattie, oraz oczywiście ze względów praktycznych zapisałam się na kurs prawa jazdy. Właściwie tutaj nazywa się to trochę inaczej, ale zasady takie same. Długo to nie trwało, bo wzięłam kilka dodatkowych lekcji od mojego prywatnego nauczyciela, niesamowicie przystojnego i słodkiego Justina Biebera. Niestety to znany podrywacz i nie dawał mi się skupiać na drodze. No cóż, taki już jego charakter.
Pattie dość często jest u nas, bo zajmowanie się wnuczkiem stało się jej nowym hobby. A mały nie narzeka. Uwielbia, kiedy babcia go nosi po ogrodzie i pokazuje kwiaty, drzewa i niebieskie niebo. Bardzo często się uśmiecha, a szczególnie kiedy widzi Justina. Lubi też, kiedy mu śpiewamy i kiedy lekko wiruję z nim po salonie. Bardzo urósł przez te 8 tygodni. Nabrał ciałka i już nie jest taką drobinką jaką był wcześniej. Definitywnie zamienia się w prawdziwego, pulchniutkiego bobasa.
Dzisiaj z samego rana musiałam pojechać z Jayem na szczepienie. Ubrałam go w lekkie ubranka, bo słońce praży niemiłosiernie. Oczywiście Justin nie mógł nie kupić mu markowych bucików, prawie takich samych jak ma on sam. Mały nawet jeszcze nie zabiera się do chodzenia, a już ma pół szafki butów w różnych rozmiarach! Justin po prostu oszalał na punkcie ojcostwa i spełnia się w 100% w roli rozpieszczającego tatusia. Niech mu będzie. Przynajmniej mnie oszczędził i sama mogę chodzić na zakupy za własne pieniądze. Niestety do Victoria's Secret nie chodzę sama...
W przychodni Jay był niesamowicie grzeczny, ale podczas szczepienia dał popalić. Śmiem wątpić w to, że nie słyszeli go wszyscy pacjenci. Zrobiło mi się go okropnie szkoda, więc przez 10 minut tuliłam go do siebie w samochodzie, mimo, że już nie płakał.
Zaparkowałam pod studio Justina i wyjęłam wózek z bagażnika. Obok mnie zaparkowało czarny SUV BMW, a z niego wysiadła Miley i kiedy tylko nas zobaczyła od razu podbiegła się przywitać:
- Cześć dziewczyno! Strasznie dawno cię nie widziałam!
- Hej, jakoś ostatnio nie wychodziliśmy. Nasz grafik się trochę zmienił - spoglądam na śpiącego w foteliku Jaya i wczepiam fotelik do wózka.
- Jezu, jaki on jest słodki. Wygląda jak miniatura Justina! Niesamowite!
- Tak, nie wyprą się siebie nawzajem - śmieję się i ustawiam parasolkę tak, żeby nie świeciło na niego słońce - a ty co tu robisz?
- Przyjechałam trochę popracować nad piosenką z Justinem, bo ostatnio nie miałam czasu. Idziemy?
- Tak, jasne. Tylko wezmę torbę z bagażnika.
Weszłyśmy kiedy Justin akurat był w studio i nagrywał, więc tylko siadłam na wygodnej kanapie i obserwowałam jak z pasją raz po raz przerywa i zaczyna od nowa. Uśmiecha się do nas pogodnie i przesyła mi całusa.
Justin i Miley świetnie się ze sobą bawią. Widać, że czują się ze sobą komfortowo, jak brat i siostra. Oboje mają podobne poczucie humoru i mnóstwo pomysłów, które muszą sobie przekazać. Siedząc tam wysłuchałam chyba ze sto różnych wersji jednego kawałka! Tak to jest jak dwoje kreatywnych ludzi się ze sobą spotka. Nie da się usiedzieć z nimi w jednym pokoju dłużej niż godzinę.
Po właśnie tej jednej godzinie wyszłam i odwiozłam Jaya do Pattie, bo umówiłam się z Demi na małe zakupy. Właściwie nie wiem czy zakupy z nią można nazwać małymi... Nie ważne. Spojrzałam na stojące na podjeździe obok sportowe cacko i nie mogłam się powstrzymać. Zamknęłam Range Rovera i pobiegłam po kluczyki do pięknego, fioletowego porche. Stwierdziłam, że najpierw zadzwonię do Justina i zapytam się, czy mogę go wziąć, bo właściwie to jego samochód. Tak jak się spodziewałam, zgodził się. Jak to Justin. Wsiadłam do tego niesamowitego, niskiego, szybkiego i pięknego potwora i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Jego dźwięk odbił się w moim brzuchu. Kiedy wyjeżdżałam z podjazdu lekko mruczał, a teraz, kiedy jadę z zawrotną prędkością po autostradzie warczy czysto, pieszcząc tym dźwiękiem moje uszy.
Podjeżdżam pod dom Demi i zauważam paru paparazzich stojących przy jej ogrodzeniu. Czekają na nią, albo chcą zrobić zdjęcia, kiedy odpoczywa. Pod naszym domem też zazwyczaj jest ich dużo, ale dzisiaj akurat nikogo nie było. wysyłam sms-a do Demi, że już stoję i żeby wzięła okulary przeciwsłoneczne, bo paru paparazzich się czai. Po chwili furtka otwiera się i Demi przebiega szybko przez ulicę i wsiada na miejsce pasażera obok mnie.
- Hej, kochana. To gdzie dzisiaj jedziemy? - całuję ją w policzek i przekręcam kluczyk w stacyjce.
- Może Rodeo Drive? Mam ochotę na trochę rozpusty w Europejskim stylu.
- Okej, w takim razie mów mi gdzie mam jechać, bo jeszcze nie łapię się w tym wielkim mieście. Dopóki to Dennis mnie woził, nie miałam żadnych problemów, a teraz? Nie ogarniam czy jechać w prawo, lewo czy prosto. Porąbane miasto! - śmieję się
- Masz rację! Ja sama często nie wiem gdzie jechać, a mieszkam tu znacznie dłużej niż ty. Tutaj chyba bez gps-a się nie obejdzie. Opowiadaj jak tam Jay! Chyba ze sto lat się nie widziałyśmy!
- Matko, nawet nie wiesz jak urósł. Nie do poznania. Ostatnio przeglądałam zdjęcia na naszym aparacie i nie mogłam uwierzyć, że aż tak się zmienił. Nie zauważam tak tego jak widzę go codziennie, ale na zdjęciach widać ogromną różnicę.
- A jak Justin? Odnalazł się w roli ojca? Wydoroślał trochę?
- Na pewno wydoroślał. Jest bardziej odpowiedzialny, nie siedzi całymi dniami w studio, wstaje do niego w nocy, bawi się z nim i przebiera go. Nie mam mu nic do zarzucenia. Jedynie to, że przez te dwa miesiące trochę się od siebie oddaliliśmy.
- Dlaczego tak uważasz?
- Od razu po urodzeniu Jaya, Justin opiekował się i mną, i Jaydenem. Spędzaliśmy każdą wolną chwilę razem. Cieszyliśmy się, że wreszcie wszystko się układa. A teraz ja zeszłam na boczny tor, a moje miejsce zajęło studio. Mam nadzieję, że to tylko do czasu wydania płyty. Mieliśmy na kilka tygodni pojechać na Bali, żeby odpocząć z Jaydenem, rodzicami Justina, jego dziadkami, z Teamem. Mam nadzieję, że niedługo pojedziemy. A jeśli Justin zapomniał, sama wszystko zorganizuję i jemu tylko przekażę terminy.
- Powiedz Scooterowi kiedy chcesz jechać, a on dopasuje grafik Justina i swój do tego. Justin powinien jeszcze odpocząć. Nie minęło dużo czasu od jego wypadku, a on już jedzie na pełnych obrotach. Powinien trochę zwolnić z tą pracą. Jeśli teraz wyda płytę, kompletnie oderwie się od rodziny. Zacznie się trasa, wywiady, wyjazdy, spotkania. To wszystko pochłonie mu czas.
- Wiem, ale jak mam go odciągnąć od czegoś co kocha? Nie mam serca bo widzę, że to go relaksuje. Ma mnóstwo pomysłów, które musi z siebie wyrzucić. Ma natłok myśli, uczuć i wszystkiego.
- To nie oznacza, że ma się nadwyrężać. Martwię się o niego i o ciebie. Pojedźcie na te wakacje, to wam dobrze zrobi.
- Wiem... - wzdycham ciężko i szukam miejsca do zaparkowania. Wreszcie trafiam na mały parking i wpasowuję się idealnie między bentleya, a ferrari. Już po tych samochodach można się zorientować w jakiej dzielnicy jesteśmy.
Niestety, za namową Demi kupiłam nową torebkę. Nie byle jaką, bo Alexandra McQueena. Najpiękniejsza torebka jaką kiedykolwiek widziałam! Oprócz tego pełno uroczych ubranek dla Jaydena. Zaszłyśmy też do sklepu Vansa, po kilka nowych full capów dla Justina i dla Jaya też kupiłam jeden. Torby wpakowałyśmy do bagażnika i poszłyśmy na obiad do bardzo przestronnej, ekskluzywnej restauracji, gdzie miałyśmy chociaż odrobinę prywatności.
- A wiesz może co u Seleny? - zapytałam w końcu, bo ciąży mi na sercu ta sytuacja w szpitalu
- Cóż... Przerwała trasę dla Justina, bo dowiedziała się, że jest w szpitalu. Jak na razie nie zamierza jej wznowić. Spędza czas z rodziną i o wiele więcej czasu poświęca mi.
- Wiem, że przerwała trasę. Była w szpitalu... wiem, że ona dalej czuje to samo co wcześniej. Ona dalej go kocha, a mi to przeszkadza.
- Dlaczego? Przecież nie wtrąca się w wasz związek, prawda?
- Nie zrozum mnie źle, wiem, że to twoja przyjaciółka, ale jak byś się czuła, gdyby była twojego obecnego chłopaka i ojca twojego dziecka wbiegała do szpitala i mówiła, że go kocha, przeprasza i całuje?
- Słyszałam... mówiła mi. Ona wtedy nie myślała, była w amoku. Wiem, że to trudna sytuacja, ale nie wydaje ci się, że przesadzasz? Przecież ufasz Justinowi, prawda?
- Ufam mu, ale dalej czuję się niepewnie. Znasz przecież wszystkie te historie młodych rodziców... Zazwyczaj im się nie układa, jedno zdradza drugie, imprezują... Boję się, że on jednak nie dorósł i wróci do starych zwyczajów. Miał problemy z narkotykami, ze swoimi kolegami... Po prostu się martwię... A Selena... Selena dalej coś czuje i boję się, że kiedy się spotkają to może coś do niego wrócić. Tyle.
 - Justin za tobą szaleje. Nie przejmuj się takimi pierdołami.
Obiad był genialny! Jeszcze w życiu nie jadłam tak dobrej tarty z grzybami. Najlepsza pod słońcem!
- Jedziemy? - pyta Demi
- Tak. Już stęskniłam się za moim bąblem.
Zapłaciłyśmy, zgarnęłyśmy torebki i pojechałyśmy do domu Demi we względnie dobrych humorach.
- Dziękuję za dzisiaj, o wiele lepiej się czuję - przytuliłam ją mocno zanim wysiadła z samochodu i zniknęła za bramą.
[...]
- No to chodź maluchu. Tata już pewnie na nas czeka - zapinam go w foteliku i całuję w czółko - dziękuję bardzo, że się nim zajęłaś. Nie dawał popalić?
- Nie, to mały aniołeczek. Trochę tęsknił za mamą, ale poradziliśmy sobie, prawda, kochanie? - Pattie szczebiocze do niego, a ja uśmiecham się sama do siebie.
- No dobrze. Damy babci odpocząć. Jeszcze raz dziękuję. Jesteś niezastąpiona - ściskam ją mocno i żegnam się.
*Godzinę później*
- Justin?! - krzyczę od progu domu i rzucam kluczyki na szafkę - Gdzie jesteś?!
Słyszę jakieś głosy dobiegające z salonu, ale są przytłumione. Wchodzę dalej, w głąb domu i widzę coraz większy bałagan z każdym krokiem. Wyciągam małego i przytulając go do siebie szukam Justina. Głosy dobiegają z tarasu, więc wychodzę na ciepłe, wieczorne powietrze i widzę rozwalonego na leżaku Lila Twista i Lila Za palących jakieś świństwo. Tuż obok nich siedzi Justin, trzymając się za głowę.
- Co wy tu do jasnej cholery robicie, mogę się dowiedzieć?! - zakrywam twarz Jaydena, wywracam oczami i najpierw odkładam go w bezpieczne miejsce, do wózka.
- Justin, możesz mi wytłumaczyć o co tu chodzi? - zauważyli, że kipię z wściekłości
- To dom Justina - Lil Twist wstaje i patrzy się na mnie z góry z ironicznym uśmiechem - może robić co chce.
- Radzę ci się nie odzywać, bo szczególnie TY nie masz prawa się wtrącać! Zabieraj to swoje świństwo i wynoś mi się stąd! Justin to mój chłopak, jest ojcem MOJEGO dziecka i MAM to zasrane prawo, żeby cię stąd wywalić. Radzę ci stąd szybko wyjść, bo zapewniam, że wezwę policję i nie sądzę aby było tak miło jak was zamkną za te wszystkie skręty, które leżą na stole!
- Za bardzo się spinasz, maleńka. Przydałby ci się jeden joincik, a od razu załapałabyś fazę.
- Wynoś się! - drę się na niego i popycham go - precz! - Justin wstaje i zbliża się do mnie, rzucając mi pytające spojrzenie - z tobą pogadam później! Masz przesrane! A wy wynosić się! Ale już! - wypędzam ich, otwierając drzwi wejściowe i rzucając Justinowi mordercze spojrzenie. Widzę w jakim jest stanie. Tym razem przegiął...
Zanim zajmę się Justinem, odkładam Jaydena do łóżeczka na górze i puszczam mu kołysanki, żeby nie słyszał nas. Mały w sekundę zamyka oczka i zasypia, więc schodzę na dół. Justin siedzi na kanapie, kompletnie nie łapiąc kontaktu z rzeczywistością. Widać, że jest mu niedobrze. Jest blady, wręcz zielonkawy,
- Co oni ci dali? - staję przed nim - co ty kurwa ćpałeś?! - wydzieram się na niego, a on podnosi mokrą od łez twarz i próbuje skupić wzrok na mnie, ale oczy mu odlatują
Klepię go w policzek i na chwilę się skupia na mnie:
- Za dużo... Źle się czuję...
- No się kurwa nie dziwię! - idę po szklankę i dzbanek z wodą. Nalewam mu i wypija, ale to mało pomaga. Oblewam go lodowatą wodą i wreszcie trochę trzeźwieje.
- Czy teraz możesz mi do jasnej cholery powiedzieć, co się z tobą dzieje?! Co oni tutaj robili?!
- Mieliśmy się wyluzować... Byłem zmęczony... Jayden... To za dużo... - ledwo co bełkocze, więc odpuszczam mu i pomagam mu dojść do pokoju gościnnego na dole. Kładę go i ze łzami w oczach zostawiam do rana, aż się ogarnie. Zabieram Jaydena do siebie i zasypiam wtulona w jego małe ciałko.

wtorek, 31 grudnia 2013

V

2:24 w nocy... Słyszę dobiegający z pokoju obok płacz dziecka. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że to przecież moje dziecko i muszę wstać. Zerwałam się na równe nogi i popędziłam do dziecięcego pokoiku.
- No już maluszku, nie płacz, mama jest przy tobie - biorę mojego kwilącego synka na ręce i tulę go do siebie - pewnie wolałbyś spać z mamą, prawda? - szepczę w jego cienkie włoski i wychodzę razem z nim z pokoju.
Kładę go delikatnie na  jednej z płaskich poduszek na samym środku wielkiego łóżka i najdelikatniej jak mogę kładę się obok niego. Leżę na boku i głaszczę go palcem po czółku. Mimo tego, że jest obok mnie, dalej cicho płacze, więc przygarniam go do siebie i daję mu jeść. Przez chwilę jest cisza, ale to nie pomogło na dłuższą metę. Wstaję i zmieniam Jayowi pieluszkę. Dalej nic. Zrezygnowana kładę się znowu w łóżku z Jaydenem i przytulam go do siebie. Zaczynam śpiewać mu cichutko jedną z moich ulubionych piosenek Justina, "Nothing like us". Po chwili mały patrzy się na mnie spokojnymi oczkami i powoli zaczyna zasypiać. Całuję go w czubek główki i przytulam do niej policzek. Zasypiam ze świadomością, że nie mogę się rozpychać i muszę uważać.
Budzimy się z Jayem po 6 na karmienie. Przechadzam się po domu ze śpiącym synkiem na rękach, delikatnie go kołysząc. W moich ramionach nie waży nic. Piórko. Okruszek. Wychodzę na taras i spoglądam na panoramę miasta, które pokochałam, mimo złych wspomnień. To takie niesamowite, że w przeciągu półtora roku tak wiele się wydarzyło. Patrząc na mojego małego synka nie mogę uwierzyć, że to moje i Justina dziecko. Zbliżyliśmy się do siebie, jak nawet nigdy nie przypuszczałam, że będzie to możliwe. Będąc w LA po raz pierwszy, nie sądziłam, że taki chłopak jak Justin może mnie pokochać na tyle, żeby spędzić ze mną całe życie. Teraz wracając tutaj znowu mam w sercu coś innego.
Podziwiam Justina za wszystko co dla nas robi. Ryzykuje własną karierę, marzenia i przyszłość, żeby dać nam rodzinę i być z nami. To więcej niż mogę wymagać. Postawił nas na pierwszym miejscu, a to znaczy dla mnie wszystko. Teraz mam pewność, że możemy dać Jay'owi to czego nie miało żadne z nas - pełną, szczęśliwą rodzinę. Żadne z nas go nie zostawi, bo wiemy jak trudno jest dorastać bez obojga rodziców.
Jayden leży w swoim bujaczku w salonie, a ja wreszcie trochę odpoczywam. Dochodzi dopiero 8, więc Pattie będzie dopiero za godzinę. Ja będę jechać do Justina, a ona zajmie się Jayem, bo nie chcę go ciągać po szpitalach. Dzięki niej będę mogła spędzić cały dzień z Justinem. Niesamowicie bardzo się za nim stęskniłam.
Póki mały śpi ja mogę wziąć prysznic i w miarę się ogarnąć. Trudno jest być samej w domu z dzieckiem, ale nie jest to niemożliwe. Patrzę na siebie w wielkim lustrze w łazience i nie wierzę, jak szybko moje ciało wróciło do poprzednich rozmiarów. Wyglądam nawet lepiej. Już nie wystają mi żebra, moje piersi są pełniejsze, a biodra mają jakikolwiek kształt. Uśmiecham się do siebie i wchodzę pod gorący strumień wody. To jest to czego mi było trzeba.
W domu jestem pierwszy raz od 3 tygodni. Cały czas spędzałam w szpitalu, ledwo co kontaktując się ze światem. Mało mnie obchodziło co się dzieje poza murami szpitala, bo mój cały świat był w nim. Mimo, że urodziłam Jaya i kocham go bardziej niż cokolwiek innego, moja miłość do Justina się nie zmieniła. Dalej jest całym moim światem, dalej mnie uszczęśliwia i dalej zrobiłabym dla niego wszystko. Nasza miłość dojrzała. Już nie zachowujemy się jak dzieci, tylko jak dorośli, którzy mają swoje obowiązki, ale radzą sobie z życiem najlepiej jak mogą.
- Kochanie, mama niedługo wróci. Musi jechać do tatusia, bo tata tęskni za nami - całuję go w czółko i kładę do łóżeczka. Wychodzę tyłem z pokoiku już za nim tęskniąc - wszystko jest w kuchni na blacie. Chyba nie muszę ci mówić wszystkiego, prawda? - uśmiecham się do Pattie
- Leć już, damy sobie radę - przytula mnie, a ja zabieram kluczyki i wychodzę z domu. Rzucam je Dennisowi i mruczę sama do siebie - muszę wreszcie zrobić prawo jazdy...
Wbiegam rozradowana do szpitala, tupiąc nogą wjeżdżam windą na drugie piętro i wręcz wbiegam do pokoju. Justin stoi w oknie i macha do Beliebers, które o mało co mnie nie zgniotły kiedy wchodziłam do szpitala. Kiedy zamykam drzwi, Jus odwraca się i promienieje tak samo jak ja. Staram się w miarę delikatnie go przytulić, ale wpadam na niego z całej tej euforii. Jęczy cicho i śmieje mi się do ucha.
- Czasami zachowujesz się jak mała dziewczynka - odgarnia mi włosy z czoła
- Wiem - całuję go w brodę i wtulam się w niego - stęskniłam się za Tobą. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj chociażby na chwilę.
- Nie zostawię. Przecież wiesz. Jak Jay?
- W porządku, ale często się budzi w nocy. Mało spałam...
Justin kładzie się na łóżku, a ja wciskam się obok niego.
- Czemu nic nie mówisz? - pytam po chwili ciszy
- Myślę.
- O czym? - podnoszę wzrok i napotykam jego zmartwioną twarz
- O Tobie - marszczę brwi, a on rozciera zmarszczki na moim czole - jesteś jedną z najodważniejszych kobiet w moim życiu. Nie wiem czym zasłużyłem sobie na ciebie, ale musiało to być coś wielkiego.
- Nie mów tak... Nie zrobiłam nic wielkiego.
- Zrobiłaś. Jesteś jeszcze młoda, dopiero co zaczęliśmy żyć jak dorośli, a ty otrząsnęłaś się bo tym... wiesz o czym mówię. Urodziłaś naszego synka, za co do końca życia nie będę mógł ci się odwdzięczyć. Wiem, że to nie łatwe, kiedy ma się na głowie miliard problemów, ale moje problemy przy twoich były niczym. Jesteś silna, odważna i niesamowicie seksowna. Wiesz, że jesteś moją boginią, prawda?
- Nie otrząsnęłabym się po tym wszystkim, gdyby nie wsparcie i miłość, którą mi dałeś. Spełniłeś wszystkie moje marzenia, zaczynając od spotkania cię, kończąc na byciu z tobą, a nie wspominając już o wspólnym życiu. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Nigdy ci o tym nie mówiłam, bo się bałam, ale teraz już wiem, że to co zrobiłam nie było potrzebne. Kiedyś pomagało, ale teraz nie zrobiłabym tego za żadne skarby.
- Czego? - pyta a ja odsłaniam rękawy mojej bluzki i wyginam nadgarstki w łuk
- Cięłam się - na mojej opalonej skórze widać białe szramy, które szpecą gładką fakturę - większość zniknęła, bo nie były głębokie, ale te najgorsze zostały - Justin patrzy na mnie z konsternacją
- Dlaczego się cięłaś?
- Bo bolało mnie serce.
- Dlatego zadałaś sobie więcej bólu? - podnosi się na łokciach
- Nie. Zrobiłam to po to, żeby zagłuszyć tamten ból. On jest gorszy niż cokolwiek. Świadomość, że wszystko co jest dla ciebie ważne, jest nieosiągalne była tak bolesna, że wolałam ból fizyczny. To była dla mnie ucieczka i chociaż wiem, że to nie jest normalne, ani nie pomaga na dłuższą metę, to wtedy to była ostatnia deska ratunku. Dopiero będąc z tobą uświadomiłam sobie, że nie patrzyłam w przyszłość i nie wierzyłam w siebie, ale kto by wierzył w marzenie o byciu blisko ciebie? Praktycznie nikt.
- Czyli skrzywdziłaś siebie, bo mnie kochałaś, a ja cię nie znałem, tak?
- Nie. Bo wiedziałam, że jesteś sławny i że wokół ciebie jest o wiele więcej ładnych, mądrych i utalentowanych dziewczyn. Nie wyróżniałam się.
- A jednak jestem z tobą, a nie z żadną z nich.
- Tak, wiem. Dalej tego nie rozumiem, ale jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- Kochanie, kiedy wreszcie zobaczysz, że jesteś najbardziej niesamowitą dziewczyną na świecie? Jesteś dla mnie najlepsza i nie wyobrażam sobie, żeby kiedykolwiek ktoś mógł cię zastąpić. Co mam jeszcze zrobić, żebyś zrozumiała? Nie było nam łatwo od początku. Mieliśmy problemy, trudne chwile, a i tak dalej jesteśmy razem. Jesteśmy dzięki temu silniejsi. Kocham cię. Kocham ciebie i naszego synka. Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Największym szczęściarzem, jaki chodzi po tej ziemi. Nie wiem w jaki sposób mam ci to pokazać, nie wiem jak ci to uświadomić, ale jesteś dla mnie wszystkim i to się nie zmieni. Kocham cię, rozumiesz?!
Patrzę na niego ze łzami w oczach i próbuję je powstrzymać ostatkami sił. Nie udaje mi się, bo widzę je też w jego oczach.
- Kocham - szepcze do mnie i tuli mnie do siebie - proszę, uwierz w to w końcu, skarbie. Tak bardzo cię kocham.
- Za każdym razem, kiedy patrzysz mi w oczy, wiesz co czuję. Spójrz w nie teraz, bo nie potrafię słowami określić tego, co czuję do ciebie odkąd cię spotkałam. Wiem tylko, że czuję się bezpiecznie. Czuję, że jestem tam gdzie powinnam.
 - Ja jak na razie nie... Nie lubię tego łóżka... Nie ma w nim ciebie i męczą mnie koszmary. Chcę już do domu...
- Już niedługo. W domu czeka na ciebie Jayden. Jak wrócisz, wszystko będzie tak, jak powinno być. Kiedy wracasz do nagrywania?
- Na razie mam przerwę. Mam pomysły, ale brakuje mi sił. Muszę odpocząć. Na razie wiem tyle, że wydam płytę za miesiąc, dwa, a później pewnie posypią się wywiady i nowa trasa.
- Czyli znowu rozłąka... Nie wiem czy mi się o podoba, ale wiem, że cię od tego nie odciągnę.
- Mam pomysł. Może zanim wydam płytę, pojedziemy w jakieś egzotyczne miejsce, co? Może Bali? Chętnie bym tam wrócił. Możemy tam kupić jakiś mały domek. Tam nikt na mnie nie zwraca uwagi i mam spokój. To chyba najlepsze wyjście dla ciebie i małego. Dla mnie w sumie też. Nie możemy cały czas się ukrywać u nas w domu. Tam będziemy mieli całą wyspę dla siebie. Plaża, palmy, świeże owoce, drinki z palemką... Co ty na to?
- Hmm... W sumie brzmi fajnie. Ale jeden warunek. Chociaż na tydzień bierzemy tam twoich rodziców, dziadków i ekipę. Stęskniłam się za nimi. Czas w końcu spędzić trochę czasu razem. Po trasie są dla mnie jak rodzina i trudno mi bez nich. A domyślam się, że twoi dziadkowie chętnie odpoczną w cieple.
- Dobra. Więc jak tylko będę mógł latać, rezerwuję odrzutowiec i lecimy. Podasz mi macbooka?
Wstaję ociężale i podaję mu laptopa. Po drodze do łóżka zgarniam wodę i miskę owoców z szafki. Siadam po turecku obok Justina i zerkam co robi. Mogłam się spodziewać... Szuka domku na Bali...
- Naprawdę musisz od razu szukać? Strasznie pochopnie wszystko robisz, wiesz?
- Ale...
- Wiem, że chciałbyś już go mieć, ale może przemyślimy to, przedyskutujemy, pooglądamy kilka i dopiero wybierzemy, hmm? Nie śpieszy nam się. Poza tym, po co kupować? Nie można wynająć? Nie masz tyle czasu, żeby jeździć tam co tydzień albo co miesiąc. Nie widzę w tym sensu.
- Zawsze wszystko musisz planować? - przewraca oczami
- Tak, bo wtedy jestem zadowolona z efektu. A tak? Coś może pójść nie tak, coś może być źle, coś może być nie tak z tym domem i potem będą same problemy...
- Może i masz rację? W sumie nam się nie pali. Zawsze możemy znaleźć coś na miejscu, a przez kilka dni zamieszkać w hotelu.
Justin leżał w szpitalu jeszcze 2 tygodnie, dopóki nie zrobili mu wszystkich bandaży. Wreszcie po tym niebotycznie długim pobycie w sterylnej sali, wracamy do domu. Justin uparł się, że to on zmieni pieluchę Jayowi, więc z rozbawieniem przyglądam się jego nieudolnym próbom.
- Chyba dawno tego nie robiłeś, prawda? - próbuję zdusić śmiech - daj, zrobię to szybciej.
- Nie! Ja... No dobra - dobrze wie, że protesty na nic mu się nie zdadzą więc po prostu odpuszcza i ubiera się w świeżą koszulkę.
- Czy możemy już jechać? - pytam się biorąc Jaya na ręce i przytulając się do niego - nasz synek chyba ma już dosyć tego okropnego miejsca, prawda kochanie? - szczebioczę do niego, a Jus patrzy na nas z szerokim uśmiechem i przytula nas oboje.
- Wracajmy do domu. Już się stęskniłem za naszym wygodnym łóżkiem... i za moją - całuje mnie w szyję - ukochaną - kolejny pocałunek - dziewczyną...
- Jayden patrzy, uspokój się - chichoczę i całuję go w czubek nosa.
W ciągu dwóch godzin jesteśmy już w domu, a Jay śpi u siebie nakarmiony do syta. Dzięki temu mamy dla siebie dobre 3-4 godziny, co bardzo mnie cieszy.
Stawiam elektroniczną nianię na stoliku w salonie i siadam przytulona do Justina na kanapie.
- Wreszcie sami... Możemy wreszcie odpocząć trochę tak jak chcemy - mruczę cicho wciągając boski zapach mojego Justina - tęskniłam za tym, wiesz? - podnoszę wzrok na jego piękną twarz i uśmiecham się szeroko.
Justin tylko całuje mnie w czoło i opiera brodę na mojej głowie.
- Kiedy tak tam leżałem, dopiero uświadomiłem sobie, jak dużą i odpowiedzialną rolę mamy teraz do spełnienia.
- Co masz na myśli?
- Spieszyłem się do was, nie myśląc o własnym bezpieczeństwie i przez to mogłem zginąć, a wy zostalibyście sami, bez żadnego wsparcia czy opieki. Zdałem sobie sprawę, że tu nie chodzi tylko o to, żebyśmy chronili Jaydena w każdy możliwy sposób. Musimy chronić też siebie nawzajem, bo to dzięki nam on jest bezpieczny. Wreszcie zrozumiałem, że muszę dorosnąć choćby nie wiem co. Przecież zachowałem się jak niedojrzałe dziecko. Przez to ty rodziłaś sama, bez mojego wparcia, miałaś jeszcze więcej na głowie i sama musiałaś wszystko ogarnąć. Jak mogłem być tak głupi?!
- Justin, uspokój się. Masz rację, musimy być dorośli i stanąć na wysokości zadania, ale błędy popełnia każdy i nie możemy za każdym razem się nad nimi załamywać. Trzeba iść dalej i uważać, żeby więcej nam się noga nie podwinęła.
- Ale dlaczego to akurat ja popełniam te błędy? To ja jeszcze nie dojrzałem. Jestem jeszcze dzieciakiem i nie potrafię się opanować. To frustrujące.
- Nie tylko ty popełniasz te błędy. Popełniamy je razem. Jesteśmy parą, a co ważniejsze rodzicami. Przez to jesteśmy jednością i wszystkie błędy są naszymi wspólnymi. Pogódź się z tym, że jesteś tylko człowiekiem i nie zawsze wszystko będzie po twojej myśli.
- Wiem... Bardzo dobrze to wiem...
- Proszę, nie zamartwiaj się już. Miałam zupełnie inne plany... - uśmiecham się znacząco a Justinowi dwa razy nie trzeba powtarzać...

niedziela, 1 grudnia 2013

IV

Po prawie dwóch tygodniach lekarze zaczęli się martwić. Nie mówili mi nic, ale widziałam po ich minach i po zakłopotanych spojrzeniach, że nie jest dobrze.
Tej nocy leżę z otwartymi oczami i wpatruję się w Justina, który w tej samej pozycji leży i nawet nie ruszył się o centymetr. Kiedy tak o tym myślę łzy wzbierają mi się w oczach, więc podnoszę się i przenoszę na róg jego łóżka. Przytulam się do jego klatki piersiowej, która miarowo wznosi się i opada. To jedyny znak, że Justin żyje. Jest blady, ma chłodną skórę i ledwo wyczuwalny puls. Opieram się na brodzie i głaszczę go delikatnie po policzku. Kuje mnie w serce kiedy zdaję sobie sprawę, że nie wtuli twarzy w moją dłoń, nie przytuli mnie, nie pocałuje i nie pocałuje mnie w brzuch, żeby dać maleństwu znać, że wszystko tutaj w porządku, że czekamy na nie i że już nie możemy się doczekać.
- Proszę cię, Justin - szepczę, bo gdzieś tam się tli nadzieja, że może on mnie słyszy - proszę, obudź się. Tęsknimy za tobą. Znowu chcę cię widzieć uśmiechniętego. Chcę widzieć twoje roześmiane oczy i chcę, żebyś mnie przytulił do siebie, żebym poczuła się bezpiecznie. Boję się o ciebie. Boję się o nas, o nasze maleństwo. Wróć do nas, proszę. Tak bardzo mi cię brakuje - przejeżdżam palcem po delikatnym zaroście, który pojawił się w ciągu tych dwóch tygodni.
Nagle ręka Justina minimalnie drga. Podnoszę się szybko i wpatruję się w niego, jednak nie widzę, żeby cokolwiek jeszcze miał zrobić. Zauważam, że mówienie do niego działa, więc kontynuuję:
- Twoja mama jest tutaj codziennie, tak samo Scooter i Fredo. Wszyscy się o ciebie martwią. Twój tata dzwoni non stop i pyta się, czy wszystko w porządku. Twoi dziadkowie przyjadą tutaj jak tylko się obudzisz, bo dziadka bolą nogi i nie chcą teraz tyle latać. Z naszym maleństwem też wszystko w porządku. Rośnie jeszcze, ale właściwie za dwa tygodnie powinno już być z nami. Pod szpitalem jest mnóstwo Beliebers, a każda wysyła na twojego twittera masę wiadomości. One też tęsknią i martwią się o ciebie - ręka Justina ponownie drży, ale nic więcej. Przez całą noc nic więcej się nie wydarzyło.
Z samego rana obudziłam się, kiedy doktor przyszedł na poranny obchód. Powiedziałam mu o tym, że Justin już coś kontaktował.
- Teoretycznie to tylko przypuszczenia, bo z naukowego punktu widzenia takie coś się nie zdarza, ale w praktyce jak widać jest inaczej. Skoro słyszy nas, należy z nim rozmawiać i przypominać do czego ma wrócić - uśmiecha się do mnie, a ja dziwię się, że lekarz mówi coś takiego - Droga pani, jestem człowiekiem wielkiej wiary, co nie raz uprzykrzyło mi życie. Powodzenia - puszcza do mnie oko i odchodzi.
Uśmiecham się sama do siebie i składam na ustach Justina delikatny pocałunek:
- Już niedługo tata będzie z nami, wiesz maluszku? Mam nadzieję, że poczekasz na niego, prawda?
Niestety nie otrzymałam odpowiedzi, bo nasz synek jest już zbyt duży, żeby wywijać fikołki. Już bardzo mało czasu zostało do porodu. Coraz bardziej zaczynam się bać, ale staram się nie myśleć o tym wszystkim. Jakoś musi być, prawda?
Po południu przyszedł Alfredo. Widok jego roześmianych oczu zawsze mnie uspokajał. Jak zwykle pocałował mnie w policzek i zabrał do bufetu na obiad.
- Jak się czujesz? Wyglądasz na zmartwioną - pyta, przełykając kolejny kęs sałatki z kurczakiem
- Wszystko w porządku. Rzeczywiście, trochę się denerwuję, ale jest okej - posyłam mu krótki uśmiech i wracam do mojego talerza.
- A jak Justin?
- Lepiej. Dzisiaj w nocy poruszył ręką.
- Serio? - zatrzymał się w połowie drogi do ust
- Tak. Pogadałam z nim trochę i... tak jakoś wyszło...
- Nie cieszy cię to? - marszczy brwi
- Cieszy, jasne, ale martwię się tym, że nie obudzi się do porodu. Wolałabym, żeby przy mnie był.... Tyle - grzebię widelcem w swoim talerzu i wzdycham ciężko.
- Hej - przysuwa się do mnie - nie martw się tak. Niedługo dojdzie do siebie, przecież wiesz - obejmuje mnie ciepłym ramieniem
- Wiem... - ocieram łzy i staram się być silną i chyba na razie mi to wychodzi, bo Fredo pociera moje ramiona, wstaje i zabiera nasze puste talerze.
Do Justina wróciłam już sama. Opowiadałam mu to, co powiedział mi Fredo, ale też trochę z tego co przeczytałam w internecie.
- Wczoraj Scooter rozmawiał z fanami. Dalej się o ciebie boją, ale Scooter powiedział, że jest coraz lepiej. Ja też widzę poprawę. Mam nadzieję, że niedługo się obudzisz, bo bardzo mi cię brakuje. I chyba nie tylko mi - dodałam kiedy poczułam delikatny ruch pod skórą.
Przysunęłam się bliżej Jusa, wzięłam jego rękę i położyłam ją na swoim brzuchu. Po jedzeniu mały jak zwykle dawał znać o swojej obecności, więc dokładnie pod ręką Justina czułam jak się rusza.
W tym momencie ręka Justina napięła się, a kiedy wsunęłam w nią swoją, zacisnęła się wokół mojej i już tak została. Łzy zebrały mi się w oczach i z rozmazanym widokiem czekałam aż się poruszy, ale nic więcej się nie stało. Siedziałam tak, mimo zdrętwienia, prawie pół dnia, dopóki nie przyszły pielęgniarki.
W nocy słabo spałam. Przekręcałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. Około 3 rano musiałam wstać za potrzebą.
Wracając z łazienki poczułam, że cieknie ze mnie jak z kranu. Podłoga jest mokra, a mnie zaczyna cisnąć w podbrzuszu. Skurcz złapał mnie tuż przy łóżku, ale na szczęście nie był mocny, wiec udało mi się nacisnąć guzik przy łóżku Justina.
Po chwili w drzwiach pojawiła się pielęgniarka i widząc mokrą plamę wokół moich nóg i moje mokre spodnie kazała mi poczekać i pospiesznie wyszła z pokoju. Wróciła z wózkiem i kazała mi na nim siąść. Zawiozła mnie piętro wyżej na oddział położniczy i tam zajął się mną mój lekarz.
- Chyba maluch nie może się już doczekać. Cóż, troszkę wcześnie, ale wszystko będzie dobrze - uspokaja mnie i woła pielęgniarki, żeby się mną zajęły.
Przez godzinę skurcze się nasiliły i są częstsze. Przy niektórych zwijam się z bólu, ale staram się głęboko oddychać, a to zdecydowanie przynosi ulgę.
Według pielęgniarek bardzo szybko urodzę, bo widać to po tym, jak szybko skurcze się nasilają. Podały mi jakieś lekarstwa i wszystko co muszę teraz robić, to czekać. W przerwie między skurczem, a skurczem dzwonię do Pattie:
- Słucham cię, skarbie? Wszystko w porządku? - pyta podnosząc słuchawkę
- Właśnie zaczęłam rodzić - mówię przerażonym głosem - jesteś w mieście?
- Tak. Jestem w domu. Mam przyjechać?
- Jeśli możesz, to tak. Justin się jeszcze nie obudził i jestem tutaj kompletnie sama. Zaraz zwariuję - jęczę do słuchawki
- Nie martw się. Będę niedługo. Przywieźć ci coś?
- Nie mam tutaj żadnych rzeczy dla malucha, ani dla mnie. Torba jest spakowana i jest w naszej sypialni na górze. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi ją... - przez skurcz musiałam przerwać - przywiozła - dokańczam i oddycham z ulgą.
- Jasne, nie ma problemu. Niedługo będę.
Rozłączyła się, a ja zamknęłam oczy i oparłam rękę na czole. Jest mi zimno w stopy. Wołam pielęgniarkę, a ta zakłada mi dodatkowe skarpetki.
Leżę tak, myśląc i czekając. Zastanawiam się co u Justina i zdaję sobie sprawę, że nie będzie tak jak myślałam. Justin nie będzie przy mnie, nie weźmie małego na ręce, nie ubierze go, nie wykąpie razem ze mną. Sami wrócimy do domu i nie wiadomo ile czasu sama będę musiała się nim zająć.
Przez kilka godzin czułam tylko skurcze. Pattie siedziała przy mnie i rozmawiała ze mną. Pomagała mi się uspokoić i starała się jak mogła, żebym aż tak bardzo nie cierpiała. Po pewnym czasie płakałam z bólu, ale chyba nie tylko. Wolałabym, żeby to Justin był przy mnie i trzymał mnie za rękę zamiast Pattie. Mimo jej obecności czułam w sercu ukłucie samotności. Starałam się go nie okazać, ale w pewnym momencie, kiedy już nie mogłam wytrzymać z bólu krzyknęłam na cały regulator "Justin" i zaczęłam rzewnie płakać. Poprosiłam o znieczulenie, bo czułam, jakby ktoś mnie od środka rozrywał.
W końcu po męczących skurczach i bliżej nieokreślonym czasie błogiego ukojenia, jakie dało znieczulenie lekarz kazał mi przeć. Starałam się z całych sił, ale nie było to łatwe. Kiedy już byłam wykończona, pielęgniarki pomogły mi i już po chwili wszystko się skończyło.
Usłyszałam płacz i "ooo" wszystkich kobiet w pokoju. Lekarz oznajmił, że to bardzo zdrowy chłopczyk i położył mi go na brzuchu. Jest cały w białej mazi i lekko zabrudzony krwią, ale nie przeszkadza mi to. Głaszczę go po główce i po malutkich rączkach. Rzeczywiście jest maleńki. Ma tycie paluszki, małe, malinowe usteczka i niesamowicie niebieskie oczka. Ma dużo włosków, które pofalowały się od wilgoci. Waży niecałe 3 kilo i ma 55 cm. Urodził się dokładnie o 8:09.
Ciepłe łzy szczęścia ciekną mi po brodzie kiedy tak na niego patrzę. Największe szczęście w moim życiu. Tak wiele złego wydarzyło się w ostatnich miesiącach mojego życia, ale patrząc na tą mała istotkę w moich ramionach wszystko znika. Wszystkie złe wspomnienia gdzieś ulatują.
W szpitalu leżałam tydzień. Nie mogłam chodzić do Justina, a lekarze mi nic nie mówili, nie wiem czemu. Może, żebym się nie denerwowała i zajęła się dzieckiem. Swoją drogą, już całkiem sprawnie mi to idzie. Pattie pomagała mi pierwsze dwa dni, a potem musiałam się zacząć wszystkiego uczyć.
Pakuję właśnie wszystkie ubrania, i moje, i małego. Krzątam się po pokoju co chwilę zerkając na śpiącego w łóżeczku szpitalnym maluszka. Nagle za mną słyszę otwierające się drzwi. Odwracam się, w głowie mając myśl "to pewnie Kenny już po mnie przyjechał". Jednak staję dęba widząc w nich Justina na wózku z szerokim uśmiechem na twarzy. Uśmiecham się i podchodzę do niego najszybciej jak mogę.
- Już jesteś  - biorę jego twarz w dłonie i całuję go mocno - tak bardzo tęskniłam - szklą mi się oczy, a Justin widząc to ociera palcem samotnie spływającą po moim policzku łzę.
- Chodź do mnie - siadam na jego kolanach, a on przytula mnie mocno i wtula twarz w moje włosy - tęskniłem...
- Chyba ktoś chce się przywitać - mówię słysząc ciche postękiwanie z drugiego końca sali.
Wstaję i biorę małego na ręce. Uśmiecham się do Justina kiedy podaję mu naszego synka.
Justin ostrożnie i lekko przestraszony bierze go w swoje ramiona. Jak zaczarowany wpatruje się w małą, pyzatą buzię synka.
- Nie mogliśmy się ciebie doczekać, wiesz? - szepcze do niego i całuje wnętrze jego rączki - Jest taki maleńki - mówi do mnie i uśmiecha się
- Wiem. Najmniejsza i najsłodsza istotka pod słońcem.
- Panie Bieber, miało być tylko pięć minut. Musimy wracać - pogania go pielęgniarka
- Ale... - Justin próbuje protestować
- Idź, przyjdę do ciebie jak tylko się spakuję. Mały musi iść na ostatnie badania, więc trochę to potrwa.
- Dobrze. Kocham cię - mówi całuje mnie przeciągle
- Idź już. Zaraz będę - posyłam mu buziaka i Justin razem z pielęgniarką wychodzą.
Lekarz zabiera naszego synka na badania i mówi, żebym przyszła za pół godziny do sali 303 na tym piętrze. Całuję go w nosek i obiecuję, że zaraz wrócę.
Kiedy wchodzę do Justina widzę, że wpatruje się w okno po prawej stronie.
- Hej - mówię szeptem i siadam na łóżku - martwiłam się o ciebie, wiesz?
- Wiem. Przepraszam.
- Nie musisz, to był wypadek. To ja powinnam cię przeprosić. To do mnie się tak spieszyłeś, a to był tylko fałszywy alarm.
- Spieszyłbym się, nawet gdybym wiedział, że to fałszywy alarm. Jesteście dla mnie najważniejsi. Jesteś taka dzielna - głaszcze mnie po policzku - przepraszam, że nie byłem z tobą.
- Dałam radę. Twoja mama była ze mną.
- Wiem. Mówiła.
- Była tutaj? Kiedy? - marszczę brwi
- Chyba w poniedziałek, a co?
- Obudziłeś się w poniedziałek, a ja nic o tym nie wiedziałam?! - oburzam się, bo tak bardzo za nim tęskniłam, a nikt mi o niczym nie powiedział.
- Prosiłem o to, bo wiedziałam, że i tak jestem nie do życia, a ty tylko byś się martwiła.
- Byłabym spokojniejsza gdybym wiedziała.
- Nie złość się, proszę - gładzi moją dłoń kciukiem
- Przecież się nie złoszczę - kładę się obok niego i przytulam się do wreszcie ciepłego torsu
- Nasz synek jak na razie jest bezimienny. Powinniśmy coś wymyślić.
- Masz jakiś pomysł? - głaszcze mnie po ramieniu
- Myślałam o Jaydenie albo o Ethanie. Co ty na to?
- Jayden... Jay. Podoba mi się.
- W takim razie postanowione. Idę już po naszego Jaya, bo zatęsknię się za nim. Jutro rano przyjadę, obiecuję - całuję go na pożegnanie i migiem wjeżdżam piętro wyżej. Kiedy trzymam Jaydena w ramionach jestem już spokojniejsza. Kenny czeka na mnie na dole, więc w przeciągu 45 minut jestem już w domu, a mały śpi spokojnie w łóżeczku. Ja zaczynam zasypiać na fotelu naprzeciwko jego łóżeczka.

niedziela, 24 listopada 2013

III

Jak zwykle obudziłam się rannym świtem... za potrzebą... znowu... Po omacku dotarłam do toalety i zdecydowałam się od razu wziąć prysznic. Ciepła woda delikatnie spływa po moim ciele, a wszystkie zmartwienia razem z nią. Wreszcie mam czas pomyśleć. Niewiele, ale zawsze to chociaż chwilka sam na sam.
Justin naprawdę się stara, ale dalej boję się, że kiedy pojawi się problem, będzie zmęczony czy nie da rady ogarnąć wszystkiego na raz, znowu weźmie, zapali... cokolwiek. Będzie chciał uciec. Boję się tego. Boję się, że zostanę sama. Ufam mu, ale nie ufam uzależnieniu. Ono jest destrukcyjne. Martwię się, że prochy zabiorą mi Justina i mojemu dziecku ojca. 
Naprawdę chcę z nim być, wychować nasze maleństwo na dobrego, mądrego człowieka. Chcę, żeby Justin był z nami. Wiem. Za bardzo to roztrząsam. Powinnam mu uwierzyć, skoro mówi, że nie brał już i nie weźmie więcej, ale dalej, gdzieś tam daleko w podświadomości mam taki mały, tyci, drobniutki lęk. Cały czas pojawia się pytanie 'A co by było gdyby?'
Okej, chyba pora wyjść spod prysznica. Niechętnie owijam się delikatnym szlafrokiem i tak wychodzę z łazienki, kierując się prosto do kuchni po szklankę wody z cytryną. 
Staję nad zieloną przepaścią, pod naszym szklanym tarasem i wpatruję się w soczyście zielone korony drzew. Nagle czuje znajome ręce na moim brzuchu i ciepły oddech za moim uchem. Podskakuję lekko, a potem uśmiecham się szeroko i odwracam głowę w stronę Justina. 
- Dzień dobry - mruczy mi niskim, porannym głosem prosto do ucha, co rezonuje w całym moim ciele, szczególnie skupiając się na podbrzuszu. Wciągam głośno powietrze i całuję go delikatnie w usta - zanim jeszcze zwlekłem się z łóżka, miałem bardzo miły sen...
- Tak? - unoszę brwi - a co takiego ci się śniło?
- Ty. Ze mną. Na prywatnej wyspie na Bahamah.
- Naprawdę? Musiało być tam przepięknie.
- Mhm... - przymyka oczy i opiera się brodą na moim ramieniu. Całuje mnie delikatnie w szyję, a ja wtulam się w jego miękkie włosy.
- Niewiele czasu nam zostało... sam na sam - szepczę
- Wiem... - odszeptuje, a ja w tym momencie obracam się i patrzę mu w oczy
- Kocham cię - mówię mu w usta i całuję namiętnie - jesteś całym moim światem - wtulam się w jego klatkę piersiową, a on całuje mnie we włosy
- A ty moim - odszeptuje mi najciszej jak się dało
- Chodź - podnoszę wzrok i biorę go za ręce. Ciągnę go wgłąb domu, do sypialni. Całuję go coraz bardziej natarczywie, a on nie protestuje. Zgodnie oddajemy sobie pocałunki czując, że to właśnie ten moment.
Wszystkie zakończenia nerwowe wyczuliły się, a każdy centymetr mojego ciała potrzebuje jego bliskości. Nasze chaotyczne, stęsknione pocałunki wzbudzają tępy, lecz niezwykle przyjemny ból w podbrzuszu, którego mi tak bardzo brakowało.
- Powiedz... Że... Tego... Chcesz... - mruczy między pocałunkami i zjeżdża w dół, po szyi aż do obojczyków. Wycałowuje przyjemnie palącą ścieżkę  coraz bardziej w dół...
W odpowiedzi na jego pytanie jęczę cicho, ale wiem, że to mu nie wystarczy:
- Chcę... Wszystko... w... porządku... - dyszę, kiedy obie moje piersi doczekały się jego uwagi...
Nie potrzebuje wiele i od razu delikatnie kładzie mnie na przyjemnie chłodnej pościeli. Całą uwagę zwraca na to, żeby być najdelikatniejszym jak tylko potrafi, a ja skupiam się na tym, jak wiele próbuje mi przekazać swoim zachowaniem.

*3 hours later*
- Kochanie - słyszę cichy szept przy moim uchu - muszę jechać.
Mruczę tylko niewyraźne "nie" i przeciągam się. Moje mięśnie są obolałe, ale nie jest to nic nieprzyjemnego.
- Gdzie musisz iść? - otwieram z trudem oczy i widzę jego roześmiane oczy
- Dawno nie byłem w studio. Mam dużo pomysłów. Poza tym Miley jest dzisiaj wolna, więc chcieliśmy coś razem ogarnąć.
- Dobry pomysł. W takim razie już wstaję. Dasz mi 5 minut? - wyciągam ręce do góry ziewając
- Naprawdę chcesz jechać? - pyta zakładając koszulkę
- No właśnie nie wiem. W sumie mogłabym wreszcie trochę poczytać...
- Zostań. Wrócę najszybciej jak się da, okej? - całuje mnie w czubek nosa, a ja tylko uśmiecham się i kiwam głową - kocham cię - puszcza do mnie oczko, a ja rumienię się i przygryzam wargę, na co on dźwięcznie się śmieje.
- Leć już, leć! Jakieś specjalne życzenia co do obiadu?
- Nie. Zjem wszystko co zrobisz. Pa! - zgarnia kluczyki z komody i wychodzi poprawiając spodnie.
Postanawiam trochę ogarnąć, bo w całym domu zrobił się niezły bałagan. Ścielę łóżko, wstawiam pranie, układam w szafie suche i piorę nowe ciuszki malucha, żeby wszystko było gotowe. Prawda, ponad miesiąc, ale wolę być przygotowana.
Oczywiście lunch zjadłam na tarasie, a po smakowitej sałatce owocowej postanowiłam poczytać książki dla przyszłej mamy. Nie oszukujmy się. Mało wiem. Staram się skupić na wszystkim co oznaczone jako ważne. Wszystkie informacje, ciekawostki i porady mimo ogromnej ilości, wchodzą mi łatwo do głowy.
Nagle w połowie łyku wody czuję ostry, przeszywający ból gdzieś w okolicach podbrzusza. Krzyczę i zginam się w pół. Szklanka ląduje na podłodze, woda rozlewa się na dywan, ale mało mnie to obchodzi. Czuję jakby ktoś kuł mnie w brzuch nożem. Klnę pod nosem i wstaję w pół zgięta trzymając się za brzuch. Komórka leżała na górze w sypialni. Ledwo co idę, więc przypominam sobie o telefonie w przedpokoju i tam się kieruję. Ból jest coraz gorszy. Krzywię się i łapie się każdego mebla po drodze, bo gdyby nie to, już dawno leżałabym na podłodze, nie będąc się w stanie podnieść. Wreszcie dorywam telefon i szybko wystukuje numer Justina.
- Kurwa! - klnę siarczyście, kiedy włącza mi się sekretarka - odbierz do cholery!
Staram się wydobyć z czeluści mojej pamięci numer do kogokolwiek. Kojarzę tylko numer Demi, bo to do niej non stop wydzwaniałam.
- Słucham - słyszę jej radosny głos
- Demi? - syczę przez zęby - Tu Julka. Potrzebuję twojej pomocy...
- Julka? Co się dzieje? - zdenerwowała się i ton kompletnie jej się zmienił
- Boli mnie. Coś mnie, kurwa, niemiłosiernie boli, a Justin jest w studio i ma wyłączony telefon. Możesz po mnie przyjechać?
- Jestem właśnie...
- Demi, proszę... Coraz gorzej boli... Nie dojdę do mojej komórki, a nie znam innego numeru.
- Cholera... - cisza - dobra. Zaraz będę. Gdzie jesteś?
- Jestem w domu. 1764 Viewmont Dr...
- Dobra. Usiądź i poczekaj. Będę najszybciej jak mogę. 
- Szybko, proszę - płaczę do telefonu
- Trzymaj się, proszę. Już jadę - mówi zdenerwowana i rozłącza się. Odkładam telefon i staram się uspokoić, ale to nic nie daje. Boję się o dziecko. To nie jest normalne. Coś jest nie tak. Ja to wiem. Od rana nie czułam, żeby się ruszało. Przez myślenie płaczę jeszcze bardziej. Dlaczego on, do cholery, nie odbiera?! 
- Spokojnie, maleńki. Już zaraz będziesz bezpieczny. Proszę... Trzymaj się... - szepczę do dziecka, ale wiem, że to i tak nic nie da. Staram się brać głębokie wdechy, żeby się uspokoić. Dalej cholernie boli, ale już nie płaczę. Czuję, że jest mi gorąco. O wiele za gorąco. Kładę się na boku i chłodzę głowę o zimną posadzkę. Zasypiam...

*1 hour later*
*Justin's view*
- Okej. To mamy już nagrane, ale w sumie zmieniłabym trochę ostatni wers. Nie brzmi to idealnie - mówi Miley odsłuchując na jednej słuchawce to co przed chwilą nagrała
- Masz rację. Coś tu nie gra. Spróbujesz jeszcze raz?
- Dobra - wchodzi do studia i zakłada słuchawki. Puszczamy muzykę, a ona próbuje dopasować idealny kawałek.
Kiedy ona próbuje po raz setny kolejnego dźwięku ja sprawdzam telefon. Świetnie! Wyładował się. Podłączam szybko ładowarkę i włączam go. 5 nieodebranych od Julki, 10 od Demi i kilka od Kenny'ego. Szybko dzwonię do Julki. Po kilku sygnałach słyszę zdenerwowany głos Demi:
- No wreszcie! - krzyczy
- Gdzie Julka? - od razu prostuję się i czuję jak serce mi szybciej bije
- Jesteśmy w szpitalu. Zadzwoniła do mnie, że coś ją bardzo boli. Teraz jest na badaniach, ale nic nie chcą mi powiedzieć. 
- Ale co ją bardzo bolało?! - wydzieram się, a wszyscy wokoło się na mnie patrzą
- Brzuch. Bolał ją brzuch. Tylko tyle wiem. 
- Jest tam Kenny? - pytam zgarniając ze stołu kluczyki i wybiegam ze studia nie tłumacząc nic nikomu
- Jest. Próbuje się czegoś dowiedzieć, ale jego też ignorują. Justin, przyjedź tu szybko, proszę cię...
- Jadę już! W którym szpitalu jesteście? 
- Nie wiem. W tym najbliższym. Nie mam pojęcia gdzie to dokładnie jest.
- Dobra. Wiem gdzie. Zaraz będę. Jestem blisko.
Wsiadam szybko do samochodu i wyjeżdżam na ulicę z piskiem opon. Inne samochody tylko migają mi przed oczami. 
- Kurwa, kurwa, kurwa! - walę w kierownice i czuję rosnący niepokój. 
Coś jest nie tak! Coś musiało się stać... 
Skrzyżowanie. Błysk świateł zwraca moją uwagę. Odwracam głowę i wszystko co zdążę zarejestrować to światła samochodu.

*Julia's view*
Mam podłączone KTG. Leżę głaszcząc brzuch i wpatrując się w rytm bicia serduszka. Będę miała synka. Będziemy mieli synka. Słyszę ciche pukanie do drzwi i wchodzi Demi. Jest ostrożna i powoli wchodzi do pokoju:
- Wszystko okej? - pyta siadając na rogu łóżka
- Tak. Już jest dobrze. Czasem tak się zdarza, ale to nic poważnego. 
- Całe szczęście. A ty jak się czujesz?
- Jestem zmęczona, ale cieszę się, że jemu nic nie jest - uśmiecham się do niej szeroko
Do pokoju wchodzi lekarz. Uśmiecha się do nas, a Demi wstaje szybko i robi mu miejsce.
- Nie trzeba. Ja tylko wpadłem powiedzieć, że za godzinkę Panią wypuścimy. Musimy tylko dostać wszystkie wyniki i wypełnić trochę dokumentów. 
- Och. To dobrze - odwzajemniam uśmiech - kiedy mam przyjść na kontrolę?
- Cóż, właściwie, to powinna Pani przychodzić co tydzień. To już ostatni miesiąc, więc tak będzie najlepiej. W takim razie, do zobaczenia za chwilę.
- Czyli to chłopak, tak? - pyta Demi kiedy tylko zamykają się drzwi za doktorem
- Tak - szczerzę się - nawet nie wiesz jak jestem szczęśliwa, że to chłopiec. Justin też się ucieszy.
- Dzwonił. Już tutaj jedzie. Bardzo się zdenerwował.
- Nie dziwię się. Trochę zamieszanie się zrobiło, a tutaj fałszywy alarm. Przepraszam, że oderwałam cię od zajęć.
- Nie ma sprawy. Najważniejsze, że już jest okej - ściska moją dłoń i uśmiecha się pokrzepiająco
Kilkadziesiąt minut później pielęgniarka odłącza urządzenia i daje mi dokumenty. Czekając na lekarza dzwonię po raz kolejny do Jusa, ale on nie odbiera. Ma wyłączony telefon. Demi już pojechała, ale z tego co mówiła, powinien już być. Denerwuję się, ale nie dramatyzuję. Nagle mój telefon wibruje mi w rękach, a ja aż podskakuje. Scooter dzwoni.
- Hej! - odbieram szybko i staram się być uprzejma
- Justin jest w szpitalu. Miał wypadek - cały świat wiruje mi przed oczami - jestem w drodze. 
Rozłączam się i w pośpiechu zostawiam wszystkie rzeczy tak jak leżą. Jedyne co trzymam to telefon. Stojąc w windzie zerkam na zdjęcie na ekranie i czuję wszechogarniający niepokój. Miał wypadek. Jak poważny? Po głosie Scootera wnioskuję, że nie jest... Kurwa! Mój Justin miał cholerny wypadek! Jechał do mnie, bo się bał, a teraz to on tutaj jest.
Wpadam na kontuar recepcji:
- Przywieźli tutaj chłopaka, po wypadku. Przed chwilą - mówię chaotycznie i szybko
- Korytarz na lewo. Za szklanymi drzwiami. Proszę poczekać na krzesłach przed salą.
Bez słowa pędzę na lewo i ledwo co trzymam się na nogach kiedy widzę duży napis "Sala Operacyjna". Widzę Scootera, który już tam siedzi i Pattie która nerwowo krąży po korytarzu. Twarz ma czerwoną od płaczu, a pod oczami czarne smugi maskary. Scooter siedzi z głową w dłoniach. Kiedy drzwi się za mną zamykają podnosi się i podchodzi szybko do mnie.
- Usiądź - mówi do mnie i stara się mnie posadzić
- Powiedz mi co się dzieje! - krzyczę przez łzy - co mu jest?!
- Uspokój się. Jeszcze nic nie wiemy. Wiem tylko tyle, że na skrzyżowaniu niedaleko studio nie zatrzymał się i wjechał w niego jakiś Jeep. Walnął w jego stronę. Widziałem samochód po drodze...
- Nie mów mi... - błagam go i chowam twarz w dłoniach.
Moje serce łamie się teraz na miliardy kawałeczków. Niewiedza doprowadza mnie do szaleństwa. Przygryzam opuszki kciuków i czuję, jak łzy spływają mi po szyi i rękach. Wpatruję się ślepo w jeden punkt i wszystko co teraz mam w głowie to obraz z mojego snu. Obraz nieprzytomnego Justina w otoczeniu masy lekarzy. Potrząsam głową na tą myśl i staram ją od siebie odsunąć. Mijają sekundy, minuty, godziny... Nie wiem. Czas dłuży się niemiłosiernie. Widzę biegających lekarzy i pielęgniarki, ale nikt nie chce nam nic powiedzieć. 
Wreszcie wychodzi mężczyzna w średnim wieku w białym kitlu. Staje przed Pattie i patrzy się po nas. Szybko podchodzę do nich:
- Państwo są...?
- Jestem jego managerem. To jego matka i dziewczyna. Doktorze, wszystko z nim w porządku?
- Stan pacjenta jest poważny, ale stabilny. Nie odniósł większych złamań, dzięki poduszkom powietrznym, aczkolwiek ma dość silny wstrząs mózgu, złamane dwa żebra, poważnie zbity nadgarstek i parę głębszych ran, które już zaszyliśmy. Kręgosłup jest uszkodzony, ale nie poważnie. Jak na razie jest nieprzytomny, co właściwie działa na jego korzyść. Musi dużo odpocząć. Lekarze właśnie kończą zakładać ostatnie szwy.
- Czy będziemy mogli do niego wejść?
- Tak. Przewieziemy go do jednoosobowej sali na drugim piętrze.
Drzwi za lekarzem rozsuwają się wyjeżdża srebrne, solidne łóżko w otoczeniu pielęgniarek i lekarzy. Widok twarzy Justina przeraża mnie, bo na kilka szwów i mnóstwo siniaków. Z ust wystaje mu rurka, a przy łóżku jedzie stojak z kilkoma butelkami.
Zakrywam usta dłonią i czuję łzy w ustach. Podbiegam do łóżka i łapię jego rękę. Jest chłodna przez co jeszcze więcej łez spływa mi po policzkach. Lekarze odsuwają mnie i zapewniają, że zaraz będę mogła do niego wejść. Kiedy drzwi za nimi się zamykają wybucham głośnym płaczem. Scooter podchodzi do mnie i przytula mnie, co bardzo mnie dziwi, ale nie narzekam.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Widzisz? Już jest bezpieczny - szepcze mi we włosy
Wszyscy troje jedziemy na drugie piętro. Sala Justina jest ekskluzywna, jeśli tak można nazwać sale szpitalną, gdzie jest od cholery urządzeń, a każde z nich wydaje inny, denerwujący dźwięk. Siadam na jednym z krzeseł przy łóżku i biorę jego rękę. Jest cieplejsza, ale dalej wydaje mi się, że jest mu zimno. Całe ręce i klatkę piersiową ma w gęsiej skórce. Podciągam mu kołdrę pod samą szyję i głaszczę go po policzku. Żadnej reakcji. Pattie patrzy ze smutkiem w oczach na swojego syna, ale już nie płacze. Jedynym śladem po niedawnym niepokoju są ściągnięte brwi i szare smugi maskary pod oczami.
Po kilku godzinach, kiedy za oknem jest już ciemno wchodzi lekarz na wieczorny obchód. Pytam się go przy okazji, kiedy Justin może się obudzić. Niestety odpowiedź mnie nie zadowala, wręcz dołuje. Nie wiadomo. Przy tak poważnym wstrząsie mózgu nie można nic stwierdzić. Prawdopodobnie dzisiejsza doba będzie decydująca, bo nic nie wiadomo o jego stanie po wszystkich lekach i zabiegach. Pattie zasnęła na miękkiej kanapie w rogu pokoju, a ja, mimo łóżka które mi dostawiono, siedzę dalej na krześle i przytulam się do jego ramienia, najostrożniej jak mogę. Ma stłuczony cały bark, więc nie wiem gdzie go boli. Wolę być delikatna.
Wreszcie z uwagi na bolący kręgosłup kładę się na moim łóżku. Scooter przed wyjściem przestawił je jak najbliżej Justina, dzięki czemu mogłam trzymać go za rękę cały czas. Trudno mi było zasnąć, ale stres, którego dzisiaj miałam niemało wykończył mnie i w końcu opłynęłam w niespokojny sen.
Rano obudziłam się kiedy lekarze sprawdzali aparatury i badali Justina. Przyglądałam się temu przez chwilę, ale postanowiłam pójść po coś do jedzenia do bufetu. Kupiłam kawę dla Pattie, dla siebie sok pomarańczowy i dwa bajgle z masłem. Pattie tylko podziękowała uśmiechem i dalej patrzyła się na Justina.
Po paru godzinach zupełnej ciszy, przerywanej tylko pikaniem kardiogramu, zeszłam piętro niżej po moje wyniki. Przy okazji zostałam zbadana, bo stres który wczoraj przeszłam mógł mi zaszkodzić. Po otrzymaniu kolejnych wyników uspokoiłam się, bo wszystko było w porządku. Znowu zeszłam na dół do bufetu, tym razem po coś słodkiego i wodę mineralną.
Pielęgniarka, która przychodzi do Justina powiedziała mi, żebym czasem moczyła mu usta i jeśli coś mnie zaniepokoi żebym wciskała czerwony guzik na pilocie. Kiwnęłam głową i uśmiechnęłam się ponuro, na co ona ścisnęła moje ramie i wyszła.

Kolejne dni mijały podobnie. Codziennie ten sam schemat. Pobudka, obchód, kafeteria, ginekologia, czytanie Justinowi wiadomości od Beliebers, kafeteria, badania, pora mycia, wieczorny obchód i sen. Dzień w dzień to samo, ale nie nudziło mi się to. To mi pomagało zapomnieć o czasie, który już minął od wypadku. Justin dalej nawet nie drgnął. Martwię się, ale wszyscy mnie uspokajają. Pattie już pojechała do domu, bo musiała zająć się pracą, tak samo jak Scooter. Najczęściej przyjeżdżał Kenny, Fredo i Miley. Zostawiałam ich samych, albo zamieniłam dwa słowa. Nie miałam ochoty rozmawiać i roztrząsać wszystkiego. Słuchanie ich podejrzeń, przypuszczeń i rad męczyło mnie i irytowało.
Wreszcie po tygodniu doznałam szoku. W drzwiach pojawiła się Selena, cała zapłakana, roztrzęsiona i rozmazana.
- Przepraszam... Przepraszam, że teraz. Musiałam skończyć koncerty... Tak mi przykro... Tak bardzo cię przepraszam, kochanie - szepcze do niego
Łzy kręcą mi się w oczach i czuję niemiłe ukłucie zazdrości. Nawet mnie nie zauważyła.
- Wszystko już dobrze - mówię szeptem, a ona aż podskakuje.
Zastyga w pół gestu, a ja patrzę przez łzy na jej zapłakaną twarz.
- Ja... Ja... - jąka się i ucieka wzrokiem
- Nie tłumacz się... - szepczę jeszcze ciszej niż poprzednio - wiem...
Opada ciężko na krzesło i patrzy się na mój brzuch. Lustruje mnie od góry do dołu, na co ja tylko obejmuję brzuch i wzdycham.
- Przepraszam - mówi jeszcze raz - naprawdę nie to miałam na myśli... Gratulacje - mówi i wymusza uśmiech - do twarzy ci w ciąży.
- Nie szkodzi. I dziękuję - odwzajemniam uśmiech, chociaż wcale nie mam ochoty unosić kącików ust.
Zapada między nami niezręczna cisza. Żadna z nas nie ma o czym mówić, więc biorę gazę z szafki, moczę ją i przytykam delikatnie do jego rozciętej wargi.
- Kiedy się obudzi? - pyta cicho
- Nie wiadomo, ale to lepiej dla niego, żeby poleżał dłużej. Lekarze mówią, że jeśli się obudzi, zrastanie kości i gojenie ran będzie dłuższe, bo bądź co bądź będzie się bardziej ruszał. Teraz, kiedy oddech ma unormowany, żebra go nie bolą, nie ruszają się bardzo, więc lepiej się zrastają. Potrzebuje odpoczynku.
- Jak to się stało, że miał wypadek? - marszczy lekko brwi, ale nie podnosi na mnie wzroku
- Jechał do mnie do szpitala - spuszczam głowę - śpieszył się, bo nie wiedział co się dzieje i nie zauważył, że wjechał na czerwonym na skrzyżowanie. Tylko dzięki poduszkom powietrznym uszedł z życiem i bez wielkich urazów.
- Czemu byłaś w szpitalu? - dopiero teraz spojrzała na mnie niewzruszonym wzrokiem
- Dostałam mocnego skurczu, przestraszyłam się i Demi odwiozła mnie do szpitala. Fałszywy alarm.
Wzdycha i chowa twarz w dłoniach.
- Dlaczego pojawiłaś się w moim życiu? - pyta łamiącym się głosem
Stoję oniemiała i patrzę na nią zdziwiona.
- Justin, Demi, Jazzy, Jaxon, Pattie, Fredo. Wszyscy cię kochają, a o mnie zapomnieli. Mi też na nich zależy.
- Selena, przykro mi to mówić, ale tak czasem bywa. Nie wypowiem się na temat Demi, ani bliskich Justina, bo wiem tylko co on o tym myśli. Byłaś jego przeszłością, dobrą, ale coś poszło nie tak. To ja jestem teraz, i nie tylko ja. Czas się pogodzić z tym, że czas płynie. Przykro mi, bo wiem co do niego czujesz, ale gdyby cokolwiek miało być, to by trwało dalej...
Nie odzywa się, tylko ze łzami w oczach dotyka jego policzka i wychodzi.

środa, 20 listopada 2013

II

Przez cały tydzień siedzieliśmy w domu ciesząc się sobą i uciekając od rzeczywistości. Żadnych komputerów, komórek, telewizji. Tylko my i nasz nowy dom. Wiedzieliśmy, że mimo tego, że teraz jest okej, bo nie wiemy o niczym, to i tak musimy w końcu się z tym zmierzyć, powiedzieć jaka jest prawda i co zrobimy. Ja dodatkowo boję się chwili, w której będę musiała spojrzeć rodzinie Justina w oczy. Nie wiem co oni o tym myślą. Wiem tylko tyle, że wiedzą i że wspierali go. Ale nie wiem, czy wspierali mnie. 
- Justin - mówię cicho w stronę leżaka obok mnie - jak długo jeszcze będziemy się odcinać od tego wszystkiego? Zaczynam się poważnie bać.
- Ja też. Dlatego nie mam ochoty kończyć naszych wakacji - przeciąga się i patrzy się w moją stronę
- Ale to nie wakacje. To ucieczka od problemów, a tak nie robią dorośli ludzie. Naprawdę musimy w końcu się z tym zmierzyć, czy tego chcesz, czy nie - podnoszę się do pozycji siedzącej i wpatruję się w miasto w oddali. Justin milczy i patrzy się w niebo - albo będziemy się oszukiwać i sycić pozornym szczęściem, albo spróbujemy je naprawdę przywrócić. To jak teraz żyjemy, to tylko iluzja spokoju. Cisza przed tornadem, bo to już nawet nie burza. Musisz wrócić do studio, dokończyć płytę, wydać ją.
- A pomyślałaś, że już nikt może nie chcieć kupować mojej płyty? To bez sensu wydawać płytę, kiedy nikt jej nie kupi…
- W takim razie praca na marne? Miesiące harowania przez całe dnie, miesiące mojego siedzenia w domu i czekania na ciebie, tęsknienia za tobą, miesiące życia muzyką. To ma pójść się walić? Nie ważne co zrobisz, ktoś zawsze będzie chciał cię słuchać. Pamiętasz co kiedyś mówiłeś? „Chciałbym robić muzykę za darmo”. I gdzie jest teraz ten chłopak? Wiem, że dorosłeś, wiem, że dużo się w naszym życiu dzieje, ale to nie zmienia faktu, że zmieniłeś się przez te 6 lat. Co się dla ciebie teraz liczy? Prawdziwi fani i mniej pieniędzy i rozgłosu, czy fałszywi fani, którzy patrzą tylko na życie prywatne a do tego masa rozgłosu, sławy i pieniędzy? Co się dla ciebie liczy, Justin?
Milczy. Patrzy się na mnie i myśli co ma powiedzieć.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam - wstaję i wchodzę przez rozsuwane drzwi do salonu, a potem wchodzę do kuchni, nalewam szklankę wody i staje przy blacie powstrzymując się od płaczu. Nie wiem co się z nim stało, ale nie podoba mi się to. Czas pomyśleć czego się chce.
Odwraca mnie do siebie i patrzy mi w oczy. Widzę w nich ból i niezdecydowanie. Łzy spływają mi po policzkach i nie próbuję ich już powstrzymać.
- Zastanawiałeś się. Naprawdę aż tyle się zmieniło? 
- Ja… Nie wiem. Sam już nie wiem. Dużo się zmieniło przez te wszystkie lata, ale teraz patrzę na wszystko inaczej, bo to moja praca. Śpiewanie stało się moją rutyną. Robię to cały czas, rzadko kiedy mam czas odpocząć. Nie chcę zawieść fanów, bo to by mnie zniszczyło, gdyby odeszli. A wiem, że nie wszyscy są takimi, żeby zostać ze mną nie ważne co. Muszę myśleć o wszystkim, a nie tylko o uczuciach i tym co ja bym chciał. Nie jestem sam w tym biznesie i nie zarabiam tylko dla siebie. Mam sponsorów i ludzi z ekipy, którzy muszą dostać pieniądze, bo to ich praca i poświęcają się jej w 100%. Tu nie chodzi tylko o to co ja chcę, ale co muszę zrobić względem innych.
- Wiem, że nie jesteś sam, ale martwię się. Boję się, że się zmieniłeś, że nasza sytuacja cię zmieniła, że zniszczyła twój zapał i wiarę w siebie. Widzę, że nie jesteś taki sam, że jesteś zgaszony. Nie widzę tych wesołych ogników w twoich oczach.
- Boję się. Ciągle się boję - mówi ledwo dosłyszalnym szeptem
- Wiem...
- Nie, nie rozumiesz. Nie boję się im powiedzieć... - odwraca się i przeczesuje włosy palcami
- To czego się boisz? Powiedz mi. Chcę zrozumieć - łapię go za ramię, ale on dalej się do mnie nie odwraca
- Dalej nie wierzę, że dam sobie radę.
- Z dzieckiem? - kiwa nieznacznie głową - Chodź - biorę go za rękę i ciągnę w stronę kanapy - porozmawiajmy. Szczerze. Powiedzmy sobie wszystko czego się boimy. Okej?
Wzdycha ciężko i dalej wbija wzrok gdzieś w ścianę. Nie patrzy na mnie, ale za to ja wpatruję się w niego czekając co powie, ale on dalej milczy...
- Boję się tego, że twoja rodzina będzie inaczej na mnie patrzyła... - zaczynam - i boję się, że przerośnie mnie cała sytuacja. Ból fizyczny, psychiczny, nocne wstawanie, poświęcenie siebie dla dziecka. Wszystko - on dalej milczy, jednak wreszcie odwraca głowę w moją stronę i widzę błyszczące łzy w jego oczach.
- A co jeśli to ja sobie nie poradzę? Jeśli... Jeśli nie ogarnę się? Dopóki ciebie nie było w moim życiu, bardzo dużo imprezowałem... zupełnie inaczej wyglądało moje życie. Przyćpałem parę... dużo razy. Zmieniłaś mnie, bo przy tobie nie miałem problemów. Ale problemy się zaczęły, a ja znowu wziąłem...
Patrzę na niego oniemiała. Ćpał. Czyli wszystko co myślałam kiedy siedziałam w tym nieszczęsnym, małym pokoiku w Warszawie było prawdą. To nie tylko zmęczenie, nie smutek. On rzeczywiście coś ćpał...
- Kiedy ostatnio? - rzucam oszołomiona, patrzą się niewidzącym wzrokiem na jego twarz, a on milczy - kiedy? - podnoszę głos i skupiam się na jego oczach
- Ja...
- Powiedz mi, do cholery! - wydzieram się
- 11 dni temu. Odkąd tu jesteś...
- Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz? - nie pozwalam mu dokończyć. Jestem wściekła!
- Bo nigdy cię nie okłamałem. Zawsze jestem z tobą szczery.
- Nie zaprzeczam, ale to są narkotyki! One uzależniają! Skąd mam wiedzieć, że nie weźmiesz?! Ćpałeś przez te 2 miesiące?
- Tak... - mówi po chwili milczenia. Widzę, że żałuje, ale moja wściekłość jest tak wielka, że bierze górę na tym, co widzę w jego oczach.
Wstaję i bez słowa idę do naszej sypialni na górze. Patrzę się przez chwilę przez wielkie, sięgające podłogi okno, ale nie zwracam uwagi co się tam dzieje, tylko myślę nad tym, co mam zrobić.
- Proszę cię... wybacz mi... - słyszę za sobą jego cichy szept
Odwracam się do niego i patrzę mu w oczy. Co mam zrobić? Uwierzyć, że nic nie weźmie? Widzę, że jest szczery. Nie widziałam nigdy na jego twarzy takiej skruchy i takiej szczerości.
- Wszystko co miałem, wyrzuciłem. Więcej nic nie wezmę, nie zapalę. Nic. Teraz wy się dla mnie liczycie. Kocham was i was nie zostawię. Obiecuję.
Dalej milczę. Nie wiem co mam robić. Dlaczego nikt go nie pilnował? Wiem, nie jest dzieckiem, ale życie ma trudne. Ktoś powinien go trzymać na ziemi. Scooter chociażby. On jest jego managerem! Dlaczego go olał? Dlaczego pozwolił na to?
Uświadamiam sobie, że nie jestem zła na Justina, tylko też na siebie, Scootera, Pattie, Fredo i każdego kto jest wokół mojego chłopca. Jak oni mogli na to pozwolić? Jak ja mogłam pozwolić?!
- Powiedź coś, proszę. Wiem, że źle zrobiłem, że znowu mi nie ufasz, że cię zawiodłem, ale przysięgam na wszystko. Więcej już nic nie wezmę. Nie ruszę niczego.
- Wierzę ci - mówię szeptem i patrzę mu głęboko w oczy - Wiem, że trudno ci było wszystko znieść. Zawsze jest ci trudno, ale przecież wiesz, że to nie jest sposób na ucieczkę. Jeśli już nie możesz wszystkiego wokół ogarnąć masz mnie, mamę, przyjaciół. Jesteśmy tu dla ciebie. Dla nikogo innego. Jesteśmy po to, żeby cię wspierać.
Nic nie mówi tylko dalej się na mnie patrzy. Jego oczy się zmieniły. Dalej są zmartwione, ale o wiele spokojniejsze. Więcej w nich determinacji niż smutku. Uśmiecham się do niego i głaszczę jego policzek. Przechyla głowę, żeby dopasować się do mojej dłoni. Zamyka oczy, delikatnie łapie mnie za rękę i całuje jej wnętrze.
- Kocham cię, Justin. Zawsze ci pomogę, nie ważne co byś zrobił. Zawsze cię wysłucham i postaram się razem z tobą wymyślić rozwiązanie. Tylko proszę cię. Nie ukrywaj nic przede mną, dobrze?
Dalej nic nie mówi tylko przytula mnie do siebie i całuje w czubek głowy.
- Wiemy, co chcemy dzisiaj robić? - pytam się odchylając głowę na tyle, żeby móc na niego spojrzeć - nie mam ochoty siedzieć w domu.
- Naprawdę musimy wychodzić? - pyta się marszcząc brwi
- Justinie Drew Bieberze! Czy ty się boisz? - pytam, teatralnie się złoszcząc i opierając ręce na biodrach
- Skąd ty masz tyle odwagi? - pyta się z czułością w oczach
- To nieuchronne, Justin. Musimy się z tym zmierzyć prędzej, czy później. Co ty na to, żeby pojechać do centrum i kupić parę rzeczy?
- Łażenie po sklepach, tak? - unosi jedną brew - mam jakieś wyjście?
Namyślam się przez chwilę:
- Chyba nie - uśmiecham się szeroko i wchodzę do garderoby.
Rozpaczliwie poszukuję większych ciuchów, ale na próżno. Chcąc nie chcąc wybieram niebieską sukienkę do kostek. Jest luźna, zwiewna i... to jedyne w co się mieszczę. Przeglądam się w lustrze i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie wyglądam najgorzej. Z dolnej półki (z trudem) wyjmuję brązowe rzymianki i siadając na okrągłej pufie na środku ledwo co je zakładam.
Dociera do mnie jak w bardzo zaawansowanej ciąży jestem. Nie zmieniłam się na twarzy, ani nie przytyłam za bardzo. Jedyną oznaką mojego stanu jest wielka, nieproporcjonalna do mojego ciała piłka na brzuchu, która teraz rusza się leniwie. Oczywiście na gramolenie się mojego dziecka wybucham śmiechem, bo jest to zarówno cudowne, jak i dziwaczne uczucie. Jakby coś łaskotało cię od środka, a czasem wkładało ci palce między żebra (co do najprzyjemniejszych nie należy).
Wychodzę zapinając ostatnią bransoletkę i zarzucając torebkę na ramię. Po drodze zbieram telefon, kluczyki Justina, klucze do domu i parę cukierków z miski w kuchni.
- Justin! Jestem gotowa! - krzyczę w stronę schodów - długo jeszcze?!
- Tu jestem - wychodzi z tarasu chowając swojego iPhona do kieszeni spodni - masz kluczyki?
Podzwaniam mu nimi przed nosem, a on z uśmiechem je bierze. Nie bez powodu wybrałam fioletowe Porshe. Jest po prostu wyższe od mojego ukochanego Lamborghini. Krótko mówiąc, nie wytoczyłabym się z tego białego potwora autostrad.
Po ponad godzinie jesteśmy już w centrum. Kręcimy się po uliczkach szukając miejsca do zaparkowania i jakichś ciekawych sklepów. Wreszcie po mozolnych poszukiwaniach znaleźliśmy - jak dla mnie zbyt ekskluzywne - butiki. Okazało się, że ceny są w nich niebotyczne, więc Justin musiał nalegać, żeby kupić mi torebkę Alexandra McQueena. Nie powiem, jest śliczna, ale tyle pieniędzy za torebkę... No cóż...
Kiedy odwróciliśmy się w stronę wyjścia zobaczyliśmy przez szyby, że dużo ludzi zebrało się na schodach i teraz wlepiają nosy w witrynę sklepu żeby nas lepiej zobaczyć. Wychodzimy zakrywając twarze, ale nie sądzę, żeby to coś dawało. Kątem oka widzę kilka błysków fleszy, na co tylko bardziej chowam twarz w bluzie Justina. Przez cały czas mamy splecione ręce, żeby się przypadkiem nie rozdzielić. Do następnego butiku idziemy w towarzystwie kilku fanów, którzy proszą o autografy i pytają się, kiedy urodzi się mały Bieber. Słyszałam, że obstawiają między sobą czy to chłopiec, czy dziewczynka. Podnoszę wzrok i uśmiecham się do nich szeroko. Nie są źli. Cieszą się razem z nami. Co prawda to tylko mała grupka, ale zawsze to coś. Wyprostowałam się i ściągnęłam kaptur z głowy Justina. Patrzy się na mnie ze zmarszczonym czołem zza ciemnych Ray-Banów:
- Nie chowajmy się przed nimi - szepczę mu do ucha i uśmiecham się
- Jesteś pewna? - pyta konspiracyjnie, a kiedy kiwam głową ściąga okulary i poprawia full-capa.
- Justin! Czemu na tyle zniknąłeś?! - krzyczy któraś z fanek łamiącym się głosem
- Musiałem załatwić swoje sprawy. Przepraszam za moją nieobecność. Nadrobię to - uśmiecha się do niej czarująco, a ona nagle rumieni się i spuszcza wzrok, na co ja śmieję się cicho. To słodkie jak na niego reagują.
- Możemy zrobić sobie z wami zdjęcie? - pyta następna, a reszta jej wtóruje. Patrzymy po sobie, wzruszamy ramionami i z uśmiechem pozujemy do zdjęcia grupowego, a potem do kilku bardziej osobistych.
- Kochamy cię! Nie zostawiaj nas więcej! - jeszcze następna płacze tuż obok nas, więc Justin ją przytula i cicho mówi, że nigdzie więcej się nie rusza.
Ku mojemu zdziwieniu po zdjęciach i krótkiej rozmowie wszyscy podziękowali nam i odeszli podekscytowani. Zostawili nas samych, żebyśmy mogli w spokoju zrobić zakupy.
- Widzisz? Nie było tak źle - mówię do Justina i wsuwam mu rękę pod ramię.
Po 2 godzinach łażenia wreszcie idziemy do samochodu. Po drodze oczywiście paparazzi pojawiają się przed nami, ale tylko wkładamy ciemne okulary i ze spuszczonymi głowami idziemy do samochodu. Patrząc na witryny dostrzegam sklep z dziecięcymi ubrankami i zatrzymuję się gwałtownie:
- Justin, może wejdziemy? - pytam dalej patrząc na malutkie śpioszki w pastelowych kolorach. Jus zerka na mnie i podąża za moim wzrokiem.
- Jeśli chcesz, to jasne - mówi i splata nasze dłonie razem.
Przepuszcza mnie przed drzwiami, po czym prosi paparazzich, żeby dali nam wreszcie spokój, bo chcemy normalnie zrobić zakupy. Dalej stoją pod sklepem, ale już nie oślepiają nas błyskami fleszy.
Kobieta w średnim wieku, bardzo elegancko ubrana, w nienagannej fryzurze i makijażu podchodzi do nas i z uśmiechem na ustach opowiada nam co możemy tu znaleźć, a potem mówi o poszczególnych ciuszkach. Słucham jej jednym uchem, a tak naprawdę podziwiam malutkie sukieneczki, koszule, krawaciki, garniturki i urocze balerinki.
- Potrzebujemy czegoś uniwersalnego. Najmniejszy rozmiar jaki macie - mówię kiedy wreszcie kobieta kończy trajkotanie
- Rozumiem. Podstawowa wyprawka? - pyta bardzo poważnym i rzeczowym tonem
- Chyba tak... A co taka podstawowa wyprawka zawiera? - pytam zerkając na Justina, który właśnie ogląda małe rurki i full-capy. Śmieję się do siebie i idę za kobietą.
- Podstawowy zestaw dla maluszka możemy sami skomponować. Zawartość zależy od Państwa - mówi do mnie - tutaj mamy dział dla noworodków. Proszę wziąć co się Pani podoba i skomponować własny zestaw - uśmiecha się jeszcze raz.
- Kochanie? - wołam go, bo jest na drugim końcu sklepu - chodź tutaj.
Razem wybieramy małe śpioszki, rękawiczki, czapeczki i parę akcesoriów, które chyba są niezbędne.
Siedząc w samochodzie Jus zaczyna rozmowę:
- Powinniśmy chyba pójść do lekarza, prawda? - zerka na mnie po czym znowu wpatruje się w drogę
- Tak. Powinniśmy. Muszę zanieść dokumenty i jakieś wyniki badań.
- Ostatnio dużo podróżowaliście, więc chyba najwyższa pora.
- Widzę, że bardzo poinformowany jesteś w temacie - podnoszę brwi i staram się ukryć śmiech
- Nie zapominaj kotku, że mam dwójkę rodzeństwa.
- Ach prawda! - pacnęłam się w głowę - zapomniałam że jest między wami taka duża różnica.
- Więc nie jestem takim debilem w sprawach dzieci - posyła mi swój seksowny uśmiech, a mi się robi gorąco.
- Nie sądzę, żebyś w jakiejkolwiek sprawie był debilem, panie Bieber... - jeszcze szerzej się uśmiecha, ale dalej nie spuszcza wzroku z jezdni
- Może wreszcie dowiemy się kto do nas dołączy?
- Jeśli chcesz. Wcześniej nie chciałam wiedzieć, bo nie wiedziałam czy ty chcesz. Wolałam oswoić się z myślą, że w ogóle będziemy mieli dziecko.
- Ja bym wolał, żeby to był chłopiec, a ty?
- Nie wiem. Zawsze wyobrażałam sobie sytuację idealną, czyli duży brat będzie miał pod skrzydłami swoją małą księżniczkę.
Uśmiechnął się lekko i zerknął na mnie szybko.
- Wiesz co?
- Hmm? - odwracam się od szyby w jego stronę
- Kocham cię